autor: Borys Bińkowski – doktor geografii, edukator, tutor, nauczyciel*
Z rosnącego rozczarowania edukacją publiczną wyłania się przybierający na znaczeniu nowy trend wśród rodziców – edukacja domowa. Jest to forma edukacji i opieki nad dzieckiem, która zakłada, że nie korzysta ono ze szkoły.
Darmowa szkoła publiczna jest współczesną normą cywilizacyjną nawet w najbiedniejszych krajach świata. Dostęp do niej zapisany jest bardzo często w konstytucjach, zwykle jako obowiązek państwa (zapewnienia możliwości chodzenia do szkoły), ale nie obowiązek dziecka (korzystania ze szkoły). Z takiego zapisu wynika możliwość niekorzystania z tej usługi. Pozwala na to wiele krajów, szczególnie te, których obywatele cenią wartości prywatności, wolności osobistej i prawa własności. W tym gronie znajduje się i Polska. Według danych MEN (Ministerstwo Edukacji Narodowej) w 2017 r. liczba dzieci, które korzystały z tego rozwiązania, wynosiła prawie 14 tysięcy, co stanowiło około 1,3% wszystkich dzieci szkolnych. Ta liczba dynamicznie ostatnio rośnie (w 2014 r. nie przekraczała 2 tysięcy). Co prawda rok 2018 i 2019 przyniósł spadek tej liczby (prawdopodobnie ze względu na niekorzystne zmiany prawne), jednak prawdopodobne jest, że od września 2020 r., po doświadczeniach zdalnej edukacji związanej z epidemią COVID-19, dzieci w edukacji domowej znacznie przybędzie.
Motywacja negatywna do wypisania dziecka ze szkoły wynika głównie z rozczarowania (prawdziwego bądź wyobrażanego) systemem edukacji publicznej. Motywacje pozytywne są zwykle dwie. Pierwsza dotyczy grupy rodziców związanych z ruchami religijnymi, głównie chrześcijańskimi, którzy uważają, że szkoła jest zbyt świecka i chcą swoje dzieci wykształcić w duchu wartości chrześcijańskich. Druga grupa rodziców, jak się wydaje bardziej zróżnicowana, boi się raczej presji emocjonalnej, jaką szkoła wywiera na dzieciach, co skutkuje spadkiem ich motywacji i zaburzeniem harmonijnego rozwoju. Chcą oni przywrócić dzieciom poczucie sprawczości, autonomii i bezpieczeństwa psychicznego, a w konsekwencji uczenia się opartego o zainteresowania poznawcze.
W Stanach Zjednoczonych edukacja domowa jest popularna szczególnie w rodzinach bardzo religijnych. Niestety duża część tych rodzin wprowadza ścisłą kontrolę procesu edukacyjnego, dyktując jak, kiedy i czego dzieci mają się uczyć. Kontrola nad procesem edukacyjnym jest tam jeszcze większa niż w przypadku przebywania dziecka w szkole publicznej. Takie podejście sprawia, że dzieci stają się niesamodzielne, zewnątrzsterowne i podatne na manipulację.
Odwrotny proces możemy obserwować w rodzinach, w których edukację pozostawia się w dużej mierze dzieciom. Nie zawsze osiągają one wysokie oceny na egzaminach, ale uczą się samodzielnego myślenia, planowania, odpowiedzialności i pewności siebie, a często i kreatywności czy wyobraźni, a więc umiejętności, które uważane są za kluczowe we współczesnej gospodarce.
Niezależnie od motywacji rodziców, cała rodzina, a dzieci w szczególności narażone są na pewne istotne niebezpieczeństwo związane z edukacją domową. Często okazuje się, że dziecko nie tylko rezygnuje ze szkoły, ale również zostaje w domu. Dzieci w edukacji domowej zwykle nie mają możliwości korzystania z podwórek, bo te już prawie nie istnieją. Rodzice często organizują im różnego rodzaju zajęcia, dzięki którym mogą nawiązywać relacje i socjalizować się. Jednak relacje takie mogą być powierzchowne i nietrwałe. Dzieci nie stawiają wtedy czoła trudnym społecznym wyborom, nie uczą się współpracy, nie rozwijają empatii poznawczej. Zamiast tego spędzają czas głównie z jednym z rodziców, rodzeństwem, a nierzadko z komputerem i telefonem.
Nie znajduję argumentów, aby namawiać do pozostawienia dziecka w szkole, moje własne dzieci są w edukacji domowej. Niemniej jednak, pozostawianie ich w domu też nie jest dobre dla ich rozwoju. Dzieci potrzebują zabawy z rówieśnikami, kontaktu ze zróżnicowanym środowiskiem przyrodniczym i społecznym. Pozostawianie ich w domu jest jak upchnięcie rośliny doniczkowej gdzieś w ciemne miejsce pod schodami. Będziemy ją podlewać i dbać o nią, ale bez słońca będzie co najwyżej trwać, zamiast się rozwijać.
Edukację domową uważam za dobry pomysł, ale tylko wtedy, gdy dzieci mają możliwość nawiązywania różnorodnych relacji z wieloma osobami, szczególnie rówieśnikami, zabawy i ruchu fizycznego. Jeśli dziecko zabierzemy ze szkoły, bo widzimy, że nie jest ona dla niego odpowiednim miejscem, nie wolno nam pozostawić go pod bezpiecznym kloszem domu. Odpowiedni rozwój emocjonalny i społeczny, ale też fizyczny i poznawczy możliwy jest tylko w kontekście społecznym. Wszak człowiek w świecie zwierząt jest gatunkiem hiperspołecznym.
* autor: Borys Bińkowski – doktor geografii, pasjonat nauk wszelkich, edukator, tutor, nauczyciel, zwolennik racjonalnego patrzenia na rzeczywistość. Specjalizuje się w naukach przyrodniczych i historii. W działaniach edukacyjnych stawia na interdyscyplinarność i metody projektowe. Aktywnie uczy się nowych metod pracy z dziećmi. Działa naukowo w przestrzeni na pograniczu psychologii, edukacji i neuronauk. Włącza najnowszą wiedzę naukową w proces edukacyjny. Jego pasją jest bieganie po krzakach z kompasem w ręku. Lubi też muzykowanie, w czasie którego nie rozstaje się z gitarą.
Borys Bińkowski prowadzi projekt badawczy pt. „Szkoła od Nowa”, którego celem będzie publikacja pod tym samym tytułem. Projekt i publikacja ma za zadanie zebranie współczesnej wiedzy na temat edukacji i rozwoju dziecka oraz doświadczeń osób pracujących w szkołach alternatywnych wobec edukacji publicznej. W jego wyniku, po raz pierwszy w Polsce, kompleksowo zaproponowane zostaną rozwiązania ułatwiające stworzenie własnej szkoły alternatywnej.
foto: Pixabay
Twój komentarz może być pierwszy