Weekendowy wypad pod namiot, tygodniowy trekking po górach, komfortowy pobyt w hotelu czy kilkumiesięczny rejs jachtem – każda podróż z dziećmi wymaga dodatkowych przygotowań i innego nastawienia. Ale nawet jeśli na początku temat wydaje nam się niedostępny, to po rozłożeniu na czynniki pierwsze okazuje się, że cały świat stoi przed nami otworem.
Im większy mamy dostęp do wiedzy, tym więcej dostrzegamy zagrożeń i tym niektóre podróże wydają się bardziej niebezpieczne. Dziś trudno mi sobie wyobrazić np. rejs rodziców czterdzieści lat temu z kilkumiesięcznym dzieckiem po mazurskich jeziorach. Nie było przecież wówczas ani pieluszek jednorazowych ani słoiczkowych obiadków. Z nostalgią wspominam również podróże maluchem – fiatem 126p zapakowanym po brzegi. Urzędowaliśmy z bratem na tylnym fotelu jak na najlepszej kanapie, gdyż całe miejsce na nogi zajmowały bagaże. Udało się tak dojechać i na Węgry, i do Holandii, a wspomnienia do dziś pozostają żywe.
W obecnych czasach świat jest na wyciągnięcie ręki, a porad w sieci niewyczerpana ilość. Jedyną przeszkodą mogą być najwyżej finanse i ograniczenia, które sami sobie narzucamy. Wiele razy słyszałam zdziwione i oceniające głosy:
– Skoro jesteś w ciąży, to nie popłyniesz w ten rejs.
– Teraz kiedy macie małe dzieci, to już pewnie koniec z wyprawami do Australii?
– Jak już dzieci rozpoczęły szkołę, to nie możecie więcej wyjeżdżać w roku szkolnym.
Będąc w ciąży, popłynęłam w dwumiesięczny rejs na Papuę Nową Gwineę. Nie czułam się chora, a ciąża przebiegała prawidłowo. Pożeglowaliśmy na Wyspy Trobrianda, gdzie sto lat wcześniej polski antropolog Bronisław Malinowski prowadził badania naukowe. Mieliśmy ze sobą tablicę z brązu ufundowaną przez Muzeum Narodowe i Uniwersytet Jagielloński. Po uzyskaniu zgody wodza, pomnik upamiętniający naukowca stanął w miejscu, gdzie kiedyś stał jego namiot.
Od tamtej pory podróżujemy z dziećmi. Pierwszy wspólny rejs u wybrzeży Australii odbyliśmy, gdy Stasia miała niecałe dwa latka, a Jack trzy miesiące. Później były przeróżne kombinacje wiekowe, a najtrudniejsza organizacyjnie dla mnie to: niespełna sześcioletnia Stasia, czteroletni Jack i półtoraroczny Toboma. W takim zestawie odbyliśmy trzydziestogodzinną podróż samolotami i spędziliśmy trzy miesiące na jachcie. Dziś, będąc od dwóch miesięcy na morzu, w trakcie roku szkolnego, przerabiamy materiał trzeciej i drugiej klasy oraz zerówki. Wszystkie planowane wyprawy udało się zrealizować i mimo wielu podróży przed posiadaniem dzieci, to dopiero te ostatnie wymusiły na mnie pełniejsze otwarcie się na otaczającą przyrodę. Teraz dostrzegam wiele z pozoru błahych, a dzięki spojrzeniu najmłodszych ciekawych wydarzeń.
Planowanie
Każdy wyjazd to oddzielne wyzwanie i szczegółowe planowanie. Dla mnie to podział na podróż powietrzną i morską. Żeby rozpocząć rejs u wybrzeży Australii, musimy najpierw pokonać trasę samolotem z Polski na Antypody. To najczęściej trzy oddzielne loty. Dziś staramy się znaleźć najszybsze połączenia, natomiast gdy dzieci były malutkie, świetnym rozwiązaniem okazywała się dobowa przerwa w miejscu międzylądowania w jakimś kraju azjatyckim. Dzień spędzony na plaży, a popołudnie i noc w hotelu blisko lotniska pozwalały na złapanie oddechu i pierwszy stopień aklimatyzacji – przyzwyczajanie się do wyższej temperatury i zmiany czasowej. Długa podróż samolotem z dziećmi może nie być aż tak uciążliwa, jak nam się wydaje, jeśli zadbamy o kilka szczegółów.
– Wygodne ubrania, pozwalające na swobodę ruchów. Ubranie dziecka na cebulkę, gdyż podczas długiego lotu czasem załoga przygotowuje już pasażerów na zmianę klimatu, obniżając lub podwyższając temperaturę w kabinie. Komplet na zmianę w bagażu podręcznym może uratować awaryjną sytuację.
– Przewidywanie, szczególnie w sprawie nagłej potrzeby dziecka skorzystania z toalety. Dotyczy to sytuacji lądowania i startowania, kiedy nie można już skorzystać z toalety lub kolejki na lotnisku. Mój patent to zamykane plastikowe pudełko, do którego dziecko mogłoby awaryjnie nasiusiać. Nigdy nie było konieczności skorzystania, ale świadomość, że jestem przygotowana na taką ewentualność dodawała spokoju.
– Zadbanie, by dziecko przełykało ślinę podczas startów i lądowań, co zapobiegnie bólom uszu. Małe dzieci można poić mlekiem w tym czasie, dla starszych przyda się guma do żucia lub jakieś cukierki do ssania.
– Przekąski. Mimo posiłków w samolocie i wielu możliwości na lotniskach wiemy jak niespodziewanie dziecko może być głodne i jakie bywa wówczas niespokojne. Najczęściej zdarza się to, gdy czekamy w kolejce do odprawy lub samolot już kołuje, ale na ziemi będziemy dopiero za kilkadziesiąt minut. Dobrze więc mieć jakieś owoce czy batonik na taką okazję.
– Pozwolić dzieciom poznać samolot, oczywiście w sposób, który nie będzie przeszkadzał innym pasażerom. Pospacerować między rzędami, poobserwować przestworza z okienka na ogonie maszyny.
– Cieszyć się podróżą i pokazywaniem najmłodszym świata, a każdą możliwość wykorzystywać na sen.
Na jachcie
– Przed rejsem warto oswoić dziecko z wodą, najczęściej wystarczy kilka godzin na basenie.
– Zadbać o dopasowaną wagowo oraz rozmiarem kamizelkę ratunkową i nauczyć dziecko jej zakładania. Do zabawy w marinie lub podczas spokojnej pogody dla dziecka umiejącego pływać wystarczy kamizelka asekuracyjna, czyli taka, jakiej się używa do uprawiania sportów wodnych. Kamizelka ratunkowa, jak nazwa wskazuje, jest środkiem pomagającym uratować życie, dzięki większej wyporności i specjalnemu kołnierzowi utrzyma nawet nieprzytomną osobę na powierzchni wody, zapobiegając zanurzeniu głowy.
– Nauczyć dzieci bezwzględnego wykonywania poleceń. To wbrew dzisiejszym nurtom rodzicielstwa, ale zgodne z uniwersalnym morskim powiedzeniem „na morzu nie ma demokracji”. Warto więc dziecku wytłumaczyć, że bezwzględne i natychmiastowe wykonanie polecenia może zapobiec nieprzyjemnemu zdarzeniu, a nawet uratować życie.
– Przygotować jacht do obecności dzieci. Siatki na relingach pozwalają maluchom na swobodne przemieszczanie się wzdłuż burt jachtu, bez ryzyka wyślizgnięcia się pod relingiem do wody.
– Nauczyć poruszania po jachcie. Prosta zasada „jedna ręka dla jachtu”, czyli przytrzymywanie się podczas przemieszczania, sprawdza się w każdych warunkach i na każdym akwenie.
Na wodzie bezpieczeństwo to podstawa. Nigdy nie zapominajmy, że dzieci toną szybko i bezgłośnie. Stosując się do reguł morskich i dobrej praktyki, zapewnimy sobie spokój, a najmłodszym niezapomnianą przygodę!
W kolejnym felietonie opisuję, jak przybywamy do Australii i zamieniamy jacht na nasz dom na najbliższe trzy miesiące.
Monika Bronicka – podróżniczka i żeglarka. Reprezentantka Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Sydney 2000 i Atenach 2004. Mama trójki dzieci. Rzeczoznawca majątkowy i właścicielka szkółki żeglarskiej. Autorka książki dla dzieci “Przygoda na rafie” oraz bloga www.przygodanarafie.com
Zdjęcia: Monika Branicka
Discover more from Juniorowo
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
Twój komentarz może być pierwszy