Małe dzieci uwielbiają matematykę, choć wcale nie wiedzą, że wiele z ich zabaw to zabawy matematyczne. Wyliczanki, układanie wzorów, grupowanie przedmiotów, odkrywanie kształtów… Matematyka przenika ich świat w naturalny sposób. A potem idą do szkoły i po kilku miesiącach, a nawet tygodniach mówią, że nie lubią matematyki. Jak to się dzieje? Gdzie i dlaczego gubimy dziecięce matematyczne zainteresowania? Czy zanikają naturalnie, czy może to my, dorośli coś psujemy? O tym wszystkim rozmawiam z Małgorzatą Grymuzą – kiedyś nauczycielką matematyki w publicznej podstawówce, dziś Dyrektorką MathRiders Polska.
Uczyła Pani matematyki w publicznej podstawówce, potem w prywatnej, teraz jest MathRiders. To pozwala porównać różne środowiska i sposoby nauczania. Podstawowe pytanie więc: Dlaczego tak dużo dzieci szkolnych nie lubi matematyki i ma z nią problemy?
Myślę, że kluczowy jest sposób przekazywania wiedzy. Sprowadzenie matematyki do obliczeń wykonywanych w zeszycie lub książce. Rzędy działań, dodawanie i odejmowanie, mnożenie i dzielenie powtarzane schematycznie, żeby utrwalić. To jest po prostu nudne. W dodatku szkolna matematyka jest zupełnie oderwana od rzeczywistości – jest abstrakcją polegającą na robieniu czegoś z liczbami, a nie opowieścią o świecie. A przecież matematyka jest wszędzie, więc nie można jej odrywać od rzeczywistości. Matematyka opisuje naturę i cały otaczający nas świat. Kalafior rośnie według zasady ciągu Fibonacciego, w przyrodzie wszędzie znajdziemy zasadę złotego prostokąta. Dlaczego schody budujemy określonej wysokości, a ściany pod kątem prostym? Wszystko ma swoje zasady i to są zasady matematyczne. Proszę sprawdzić, jak układają się pszczoły w ulu, kiedy jest zimno. Kiedy już to zaobserwujemy, to matematyka wyjaśni nam, dlaczego.
Oczywiście są nauczyciele, którzy potrafią pokazać matematykę w sposób ciekawy i atrakcyjny, pokazać, że ona jest wszędzie i że jest bardzo różnorodna. Jednak kiedy ma się 30 osób w klasie jest to spore wyzwanie i znacznie łatwiej jest posadzić dzieci w ławkach i kazać liczyć słupki.
Są jednak nauczyciele, którzy nawet 30-osobową klasę potrafią zainteresować matematyką.
Zdarzają się świetni nauczyciele matematyki, którzy ją lubią i lubią jej uczyć. I wtedy dzieci naprawdę znakomicie sobie radzą i również uważają matematykę za atrakcyjną. Przypomnijmy sobie własne szkolne lata – jakie przedmioty lubiliśmy? Takie, których uczyli ludzie z pasją. Ja na przykład nigdy nie lubiłam fizyki, ale na studiach miałam takiego nauczyciela fizyki, że gdybym spotkała go wcześniej, możliwe, że poszłabym studiować fizykę, a nie matematykę. To był ktoś, kto o fizyce opowiadał z pasją i bardzo ciekawie. I ja nagle wszędzie widziałam tę fizykę. Fizyka była rzeczywistością, która mnie otacza, a nie abstrakcyjnymi zadaniami, które trzeba rozwiązać. Tak samo jest z matematyką – ona nas otacza, ale to od nauczyciela zależy, czy będzie umiał dzieciom to pokazać.
Dzieci lubią matematykę, jeśli ich pani ją lubi. A nauczyciele nauczania początkowego to zwykle nie są pasjonaci matematyki. Nie chcę generalizować, na pewno nie dzieje się tak zawsze, ale większość nauczycielek klas I-III nie wybiera studiów pedagogicznych z miłości do matematyki. Realizują więc program w takim zakresie, w jakim muszą, myśląc o tym, jak szybko i sprawnie przerobić kolejne treści, a nie o tym, jak rozwinąć w dzieciach ich matematyczną pasję. Nie można zarazić uczniów pasją matematyczną, jeśli samemu się jej nie ma.
Osobowość nauczyciela to jedno. A co z organizacją zajęć i sposobem ich prowadzenia? Czym się różnią fajne, ciekawe zajęcia matematyczne od tych, które zniechęcają dzieci do tego przedmiotu?
Szkolne lekcje często polegają na tym, że nauczyciel coś tłumaczy, a potem uczniowie rozwiązują kolejne przykłady. Powielają schemat, zmieniają się tylko dane. To jest monotonne i nudne. W MathRiders dzieci angażują się w różne aktywności, a dorosły jest ich przewodnikiem, tak że dzieci same dochodzą do wniosków, odkryć i wiedzy. Zajęcia u młodszych dzieci mają charakter zabawy, u starszych jest to bardziej eksperymentowanie.
Jak można się bawić i eksperymentować z matematyką?
Z młodszymi dziećmi robimy na zajęciach mnóstwo różnych rzeczy – lepimy, malujemy, odmierzamy, przelewamy, przesypujemy… Bawimy się pomocami edukacyjnymi, ale też farbami, plasteliną, warzywami, owocami i naprawdę wieloma różnymi rzeczami. Wszystko można powiązać z matematyką. Można zrobić stemple z ziemniaków i stemplować nimi w określony, powtarzający się wzór. To jest matematyka. Możemy te ziemniaki zważyć, porównać, który cięższy, a potem zrobić z nich ziemniakowe ludziki, które mają określoną liczbę rąk i nóg. To też jest matematyka. Wszędzie ją można odkrywać, wszystkim się w nią bawić. A potem to zapisać.
Ze starszymi dziećmi zajęcia wyglądają nieco inaczej, ale też mają charakter gier, zabaw, zagadek i eksperymentów. Jest tu trochę pracy badawczej – sprawdzania, eksperymentowania, porównywania wyników i wyciągania wniosków. Co będzie, jeśli dodamy do siebie dwie liczby parzyste? A dwie nieparzyste? Próbujemy, sprawdzamy, jak naukowcy w laboratorium i dochodzimy do reguł. Albo zbieramy jakieś dane i potem rysujemy na ich podstawie wykres. I samo zbieranie danych jest przygodą, bo trzeba wymyślić, jak je zdobyć. Gramy w gry – w karcianą wojnę ułamkową, czy w bingo z tabliczką mnożenia. Budujemy z klocków bryły. Przelewamy wodę z jednej bryły do innej, żeby sprawdzić czy więcej się zmieści na przykład do kuli, czy do stożka jeśli podstawa stożka i koło wielkie w kuli są takie same. Sprawdzamy własne wyobrażenia – jak nam się wydaje, czego się spodziewamy, a jaki jest wynik po przeprowadzeniu eksperymentu, czy obliczeń.
Kiedy podstawa programowa nie ogranicza i niczego nie narzuca, można sobie swobodnie eksperymentować… W szkole trzeba realizować narzucone treści.
My też mamy określony program. Dla starszych dzieci – od trzeciej, czwartej klasy – jest on powiązany ze szkolną podstawą programową, bo tego oczekują od nas rodzice. Chcą, żeby nasze zajęcia pomagały dzieciom w nauce szkolnej. Nasz program jest szerszy niż ten szkolny i dzieci u nas mogą dowiedzieć się więcej. Kiedy na przykład mówimy o potęgach, to nie tylko o kwadratach i sześcianach, ale możemy też powiedzieć o wyższych potęgach, o potęgach ujemnych czy ułamkowych. Wiele zależy od grupy. Zawsze zwracamy uwagę na to, jak grupa pracuje i podążamy za jej potencjałem. Mamy określone ramy programu, ale możemy dla danej grupy wybrać to, co będzie akurat dla tych dzieci interesujące.
Takie zajęcia są tylko dla pasjonatów, czy też uczniów z problemami z matematyką?
Dla jednych i drugich – zarówno dla tych, którzy są do matematyki zniechęceni i mają trudności, jak i dla pasjonatów, którzy chcą się matematycznie rozwijać.
Jeśli chodzi o dzieci przedszkolne, to przede wszystkim chcemy je z matematyką zaprzyjaźnić, pokazać, że jest fajna. Właściwie nawet nie musimy ich specjalnie przekonywać, raczej podtrzymać i utrwalić ich naturalne zainteresowanie. Dzieci w wieku szkolnym przychodzą już z innym nastawieniem – często uważają, że matematyka jest nudna i trudna. Wtedy naszym pierwszym zadaniem jest pokazać im, że tak nie jest, że matematyka jest ciekawa i można się nią świetnie bawić, że wcale nie musi wyglądać tak, jak w szkole. Sukces w małej 4-8 osobowej grupie na naszych zajęciach przekłada się potem na rzeczywistość szkolną. Dzieci czują się pewniej i nawet jeśli ta szkolna matematyka nadal jest dla nich nudna, to łatwiej jest im zaistnieć w środowisku klasowym, mają więcej pewności siebie.
Są też dzieci zdolne, które nie utraciły pasji i chęci rozwijania swojej wiedzy matematycznej. Dla nich nasze zajęcia są miejscem, gdzie mogą się rozwijać, gdzie mogą wyjść poza i ponad szkolny program.
Czy zajęcia takie jak MathRiders to alternatywa dla korepetycji?
Z korepetytorem może być tak, że „on wie, że ja nic nie wiem, więc nie muszę nic udowadniać”. Czasami korepetycje nie przynoszą dokładnie takiego efektu, jakiego oczekujemy, to znaczy podczas lekcji indywidualnych dziecko pracuje, robi jakieś postępy, ale w szkole, na sprawdzianie nadal sobie nie radzi. Praca w grupie jest bardziej mobilizująca niż „sam na sam” z korepetytorem. Dzieci chcą pokazać przed rówieśnikami, że coś potrafią, że są w czymś dobre. Chcą zabłysnąć – jak się uda to mądrością, jak się nie uda, to wygłupem. My staramy się tworzyć takie relacje, żeby jednak chciały błyszczeć mądrością i wiedzą i żeby to była wartość, ale też jest miejsce na swobodę – jedno drugiego nie wyklucza. Bo wygłupy są najczęściej reakcją na sztywną ograniczającą atmosferę w klasie, a kiedy jest więcej luzu, to one przestają mieć sens. Nasi uczniowie mogą zachowywać się swobodnie, dopóki nie przeszkadza to innym. I kiedy my pozwalamy dzieciom na więcej swobody, to one się bardziej otwierają, łatwiej przyswajają wiedzę, ale też opowiadają o rożnych swoich sprawach, kłopotach szkolnych. Rozmowa o tym pomaga im sobie radzić z tymi trudnościami, nie tylko matematycznymi.
Czyli wracamy do tego, że najważniejsze są dobre relacje. To od nich zaczyna się edukacyjny sukces.
Dzieci muszą lubić nauczyciela. Tu nie ma co dyskutować, to jest podstawa. Dzieci muszą nauczycielowi ufać. Bardzo ważna jest atmosfera na zajęciach. Dziecko, żeby rozwijać się i przyswajać wiedzę musi czuć się bezpiecznie, komfortowo i dobrze w grupie. Atmosfera musi być odpowiednia, żeby dzieci chciały pracować. Wtedy wiedza sama wchodzi do głowy. Poza tym trzeba dziecku zapewnić powodzenie, sukces i na tym dopiero można budować kolejne umiejętności i zachęcać do podejmowania kolejnych wyzwań.
Małgorzata Grymuza – Dyrektorka w MathRiders Polska, absolwentka Uniwersytetu Łódzkiego na kierunku Nauczanie Matematyki i Informatyki. Poszukując innowacyjnych metod nauczania matematyki, zaangażowała się w działalność Grupy Edukacyjnej Helen Doron i wchodzącego na polski rynek programu MathRiders. W 2011 roku zaczęła uczyć dzieci metodą MathRiders jako pierwsza w Warszawie. Obecnie jest Dyrektorem odpowiedzialnym za rozwój programu w Polsce, a sieć rozwijająca się pod jej skrzydłami liczy blisko 50 placówek nauczania, w których uczy się ponad 8 tysięcy dzieci w wieku od 2. do 19. roku życia. Nim rozpoczęła współpracę z Grupą Helen Doron, pracowała w instytucjach finansowych oraz spełniała się jako nauczyciel matematyki w szkole. Prywatnie mama piątki dzieci.
foto: Pixabay
1 komentarz
Czy jest szansa, aby szkoły przestały napędzać klientów firmom korepetycyjnym? | Obserwatorium Edukacji
21 września 2017 at 10:04[…] Cały wywiad „Dlaczego dzieci nie lubią matematyki i czy może być inaczej?” – TUTAJ […]