Dzieci uczą się od pierwszych dni życia, nieustannie, każdego dnia. Uczą się patrzeć, mówić, chodzić, jeść, uczą się relacji z ludźmi, praw rządzących światem, przyrody, siebie, emocji… Każdego dnia z entuzjazmem poznają świat, nabywają nowe umiejętności, potem ćwiczą je systematycznie i wytrwale. Dzieci są gotowe na naukę od urodzenia. I zachowują tę gotowość również jako sześciolatki. Dyskusja o tym, czy sześcioletnie dzieci powinny iść do szkoły nie dotyczy więc gotowości do nauki. Ciekawość świata, która jest fundamentem nauki, również tej szkolnej, jest naturalną cechą i potrzebą dzieci. Wątpliwości budzi i dyskusję społeczną rozpala coś, co można określić jako kompatybilność szkoły i dzieci. Czy sześciolatki są gotowe na naukę? TAK! Ale czy są gotowe na naukę w szkole takiej, jaką mamy? I czy szkoła jest gotowa, by uczyć sześciolatki takie, jakimi one są?

Czy sześciolatki są gotowe na szkolne wyzwania?

Sześciolatki, a często i młodsze dzieci interesują się czytaniem, literkami, liczeniem, chętnie rysują, lepią, wycinają. Są chętne i zainteresowane zajęciami, jakie potem spotykają w szkole. Jednak nie są gotowe do tego, by siedzieć w ławkach, długo koncentrować uwagę, być cicho.

Agnieszka Chmielewska – psycholog, wychowawczyni szkolnej zerówki: Układ nerwowy sześciolatków jest na takim etapie rozwoju, że dzieci potrzebują bardzo dużo ruchu, zabawy, dłuższe siedzenie je męczy, dłuższa koncentracja uwagi na typowo szkolnych zadaniach – nudzi. Siedmiolatki też potrzebują ruchu i też nie są w stanie wysiedzieć 45 minut w ciszy i spokoju, dlatego zajęcia dla tak małych dzieci powinny być urozmaicone i przeplatane aktywnością ruchową. Różnica polega na tym, że siedmiolatki są bardziej zainteresowane wiedzą, mają większą chęć dowiadywania się nowych rzeczy, sześciolatki zaś chcą przede wszystkim się bawić. Oczywiście i dla nich ciekawe są cyferki, literki, jednak zabawa i ruch mają u dzieci sześcioletnich najwyższy priorytet. Często też dzieci sześcioletnie nie są dojrzałe grafomotorycznie w takim stopniu, jakiego wymaga się w pierwszej klasie. One w tym momencie, w tym roku, rozwijają dopiero te umiejętności.

Kiedy ma się sześć lat, każdy miesiąc może być i zwykle jest milowym krokiem w rozwoju. Jeszcze wczoraj Staś nie umiał złapać równowagi na rowerze, a dziś rano po prostu wsiadł i pojechał, wczoraj sznurowanie butów wyciskało łzy z jego oczu, dziś zawiązał nieco koślawą, ale solidną kokardkę. Różnice w rozwoju widać nie tylko między sześcio- a siedmiolatkami, ale też wśród dzieci z jednego rocznika.

Czego boją się rodzice?

Rodzice sześciolatków boją się, że ich dziecko nie jest gotowe emocjonalnie, by znaleźć się w warunkach szkolnych. Boją się, że nie nadąży z opanowywaniem programu, że może zostać zaniedbane, że nie otrzyma odpowiedniego wsparcia i uwagi. Boją się wrednych kolegów, rywalizacji, nowej grupy. Boją się wyśrubowanych wymagań, zbyt ciężkiej pracy, zbyt dużego tempa nauki. Boją się nauczycieli, którzy nie okazują empatii, zrozumienia tylko pędzą z realizacją programu. Rodzice boją się szkoły, jaką sami pamiętają ze swojego dzieciństwa, szkoły opresyjnej wobec dzieci.

Jednak sześciolatki, które zostają w przedszkolu lub idą do szkolnej zerówki, spędzą kolejny rok robiąc to samo, co już robiły. Tego rodzice też nie chcą. Uważają, że ich dzieci są jeszcze za małe na szkołę, ale z drugiej strony – za duże na przedszkole.

Olga Woźniak – założycielka i dyrektor programowy Szkoły Podstawowej „Eureka”: Nauczyciele powinni mieć w sobie tyle odwagi, żeby przez pierwsze trzy miesiące w ogóle nie uczyć, tylko poświęcić cały czas na uspołecznienie dzieci, na naukę „ogarnięcia się” w szkolnych warunkach – przygotowywania swoich kredek, piórnika, reagowania na polecenia nauczyciela, na naukę pewnych nawyków szkolnego rytmu, zasad. Powinni móc skupić się na tym nie będąc poganianym przez program. W naszej szkole mamy taki „program rozbiegu” dla najmłodszych dzieci, który nazywa się „Komunikacja”. Polega on na tym, żeby nauczyć dzieci po co w ogóle chodzą do szkoły, dlaczego trzeba się uczyć, czemu to służy, jak się sprawnie komunikować między sobą i z nauczycielem, jak dobrze funkcjonować w grupie, jakie w niej panują zasady. Ale pokazujemy też jak to się stało, że ludzie wymyślili pismo, liczenie, jakie mieli kiedyś pomysły na to, żeby przesyłać sobie informacje. Dzieci oglądają różne alfabety, pismo supełkowe, próbują pisania piórem, palcem po piasku. Stopniowo dowiadują się, że dużo łatwiej i skuteczniej jest coś napisać, niż wysłać np. sygnały dymne, czy użyć tam-tamów. Same dochodzą do tego, jaki jest sens w nauce pisania i czytania, czemu to służy. Ale na to potrzeba czasu i to właśnie powoduje, że przez trzy pierwsze miesiące w zasadzie niczego ich nie uczymy, to znaczy nie realizujemy programu, bo tak naprawdę uczymy bardzo wielu rzeczy – np. pismo kipu, które wymaga wiązania supełków, pisanie na tabliczkach glinianych ćwiczy motorykę małą, niezbędną później przy tym „właściwym” pisaniu. To przygotowuje do uczenia. I efekt jest taki, że kiedy już zaczynamy naukę według programu, to pod koniec roku jesteśmy dużo dalej z programem, niż inne szkoły, które od pierwszego tygodnia zaczynały ten program twardo wprowadzać. Bo nasze dzieci miały zupełnie inną chęć uczenia się, inną motywację i potrzebę.

Znaleźć złoty środek

Nie jest tak, że wszystkie szkoły są złe, czy niewystarczająco przygotowane do nauczania sześciolatków. Jest wiele dobrych szkół, które świetnie sobie z tym radzą.


Jak wybrać dobrą szkołę?


Rozpoczęcia nauki w szkole zbyt późno może przynieść skutki podobne do sytuacji, kiedy dziecko idzie do szkoły za wcześnie. Jeśli dziecko jest już gotowe na szkołę, ciekawe nowych bodźców i wyzwań, a my je zatrzymamy w przedszkolu, to znajdzie się w grupie z dziećmi, względem których jest znacznie bardziej rozwinięte intelektualnie. I to nie tylko na ten jeden rok, ale też później, w pierwszej i kolejnych klasach. Będzie więc szybciej i łatwiej przyswajało wiedzę, będzie miało szersze zainteresowania niż jego koledzy, będzie więcej umiało. I wtedy mamy sytuację, kiedy takie dziecko potrafi i chce np. liczyć w zakresie 20, ale pani mówi „Nie, my teraz liczymy w zakresie pięciu, musisz poczekać”. Dziecko będzie więc się nudziło i szukając sobie zajęcia najprawdopodobniej zacznie „rozrabiać”. Dostanie więc łatkę „niegrzecznego”, „kłopotliwego”. A stereotyp mówi, że dziecko niegrzeczne nie jest zdolne ani inteligentne. I taki dzieciak będzie przez kolejne lata traktowany tak samo jak dzieci, które nie nadążają za resztą klasy. W ten sposób można zaprzepaścić i talent, i chęć do nauki, i ciekawość świata.

c

Fragmenty artykułu, który ukazał się w kwartalniku “Twój Junior” Nr 2/lato 2015.

foto: woodleywonderworks


Discover more from Juniorowo

Subscribe to get the latest posts sent to your email.