Wychowujecie dzieci, nie śpicie po nocach, jeździcie po lekarzach, urywacie się z pracy, żeby dotrzeć na przedszkolne uroczystości, uczycie higieny, zachowania przy stole, znosicie marudzenie, kolki, ciężko pracujecie, żeby móc kupić zabawkę, wymarzony tablet itd., itd. Ale zaraz, czy to nie brzmi jak… zwykła lista obowiązków rodzica? Życie mamy i taty jest nimi wypełnione do tego stopnia, że czasami jedynym marzeniem jest, żeby doba trwała kilka godzin dłużej. Czy wywiązywanie się z tych obowiązków to coś niezwykłego, czy to ciężka praca? Czy czasami rezygnujemy z czegoś, żeby zrobić dzieciom przyjemność, poświęcić czas im zamiast sobie? Oczywiście, że tak. Czy w związku z tym możemy lub nawet powinniśmy oczekiwać od naszych dzieci czegoś w zamian? Nie wiem, jak Wy, ale ja… Ja nie oczekuję od moich dzieci niczego za to, że jestem ich matką.

Kiedy dorosną i założą swoje rodziny (wszystko jedno czy będzie to rodzina wielodzietna czy ograniczą się do kupienia psa lub złotej rybki), czułabym się szczęśliwa, gdyby CHCIAŁY czasami ze mną spędzić święta. Byłoby naprawdę miło, gdyby dzwoniły do mnie, żeby podzielić się dobrymi lub złymi wieściami, albo po prostu zapytać, co słychać. Jeśli zachoruję, fajnie by było gdyby od czasu do czasu odwiedzili, kupili lekarstwa, podrzucili do lekarza, pomogli ogarnąć mieszkanie, zrobili zakupy, przynieśli obiad mieszkając niedaleko… Tak, byłoby super.

To wszystko to tylko zbiór pozytywnych zachowań, które mogłyby kiedyś mieć miejsce. Jednak na pewno nie są to oczekiwania (!) wobec moich Córek i Syna. Nie wiem, jak będzie wyglądała moja starość i czy w ogóle jej dożyję. Wiem tylko, że bez względu na wszystko, nie chcę być kiedyś dodatkowym obowiązkiem dla moich dzieci. Fajnie byłoby wychować je tak, by miały w sobie CHĘĆ robienia tego wszystkiego, CHĘĆ kontaktu ze mną. Jeśli jednak mi się to nie uda, czy będę miała prawo mieć do nich pretensje? Czy to, że dałam im to czy owo przez całe ich dzieciństwo uprawnia mnie do wymagania od nich rekompensaty na starość? Przecież moje dzieci się na świat nie prosiły! To ja i mój mąż postanowiliśmy założyć rodzinę. Nie żeby wychować sobie przyszłe opiekunki, pielęgniarki, sprzątaczki… Wychowanie dzieci to nie jest inwestycja na przyszłość. Bycie rodzicem to nie udzielanie kredytu, którego spłaty należy oczekiwać!

Czy oddajesz dziecku, co od rodziców wzięłaś, czy tylko pożyczasz, by odebrać, zapisując skrzętnie i obliczając procenty? (Janusz Korczak)

Dzieci to największy dar, jaki można otrzymać. Jedyne, co my im daliśmy to życie, cała reszta od momentu ich narodzin to coś, co raczej powinniśmy rozpatrywać, jako podarunek dla nas. Ich śmiech, bliskość, problemy, które chcą rozwiązywać wspólnie z nami, piosenki, które śpiewają nam na Dzień Mamy, laurki, które dopracowują w każdym szczególe, żeby sprawić nam przyjemność, ich sukcesy przedszkolne, szkolne, a później zawodowe czy rodzinne, osiągnięcia (te małe i te duże) itd., itd. Czy to nie my powinniśmy być wdzięczni za to, że mamy możliwość to wszystko przeżyć, że mamy tyle wspaniałych wspomnień, których przywracanie natychmiast poprawia nam nastrój? Czy to ile się od naszych dzieci uczymy nie jest darem, czymś, czego nie osiągniemy na żadnych studiach ani dzięki doświadczeniu zawodowemu?

Dzięki byciu matką osiągnęłam wielozadaniowość w ciągu kilku tygodni, opanowałam umiejętność słuchania drugiej osoby, osoby, która jest młodsza ode mnie o dwie dekady. Cały czas uczę się wiele o emocjach, uczuciach, obserwuję jak dojrzewa człowiek. Dzięki dzieciom chce mi się żyć nawet w najcięższych chwilach. To one sprawiły, że moje priorytety się pozmieniały na takie, z którymi lepiej się czuję. Właśnie dzięki nim stałam się bardziej asertywna, mam większą wolę walki i chęć rozwoju. Jestem też lepszym, bardziej wartościowym pracownikiem.

Nauczyły mnie również nieco bardziej wyszukanych rzeczy, np. że nie jest ważne, jak bardzo chce ci się siku, bo kiedy kilkumiesięczny krzykacz chce jeść, cała reszta może poczekać. Do tego, bez większej walki wewnętrznej, stale przesuwam swoje granice cierpliwości i – co najważniejsze – mam na co dzień tyle miłości, że mogłabym tą porcją obdzielić z pięć samotnych osób…

Czy w tej sytuacji mogę powiedzieć, że dzieci są mi coś winne? Czy mogę żądać spłaty nieprzespanych nocy, kupna lalki córce zamiast bluzki sobie, opłacenia dziecku szkoły? Czy moje dzieci powinny być mi wdzięczne za to, że jako rodzic wypełniam swoje obowiązki?

Uważam, że to egoizm, kiedy będąc rodzicem dorosłego już dziecka żąda się od niego wypełniania określonych ról wobec siebie. To nie w porządku, że wychowuje się dzieci z przeświadczeniem, że jak będzie się starym, to one (mimo posiadania swojej rodziny, swoich obowiązków, swojego życia) mają się stawiać na każde zawołanie, bo matka czy ojciec tak chcą, bo przecież tyle dla dziecka zrobili, poświęcili, wychowali…

Czy ziemia wdzięczna słońcu, że świeci? Czy drzewo wdzięczne ziarnu, że z niego wyrosło? Czy słowik matce śpiewa, że go piersią grzała? (Janusz Korczak)

Kiedyś przeczytałam coś w stylu: „Rodzice nie zostawili cię, kiedy byłeś mały, nie zostawiaj ich na starość”. Co za idiotyzm! Zrobiłam moim córkom i synowi łaskę, bo ich nie zostawiłam w dzieciństwie? No bez żartów! Skoro się na nie zdecydowałam, to moim świętym obowiązkiem jest się nimi zająć, wychować, wykarmić. A jak przy okazji okażę im trochę czułości, zainteresowania, ciepła, to mam szansę na starość być wyjątkowo szczęśliwa, jeśli chociaż w części to do mnie wróci… Mam szansę, nie – oczekuję, nie – żądam!

c

Anita Dybowska – mama trójki dzieci. Lektor, metodyk. Pracuje w szkole językowej. Jest EduEkspertem w Fundacji EduTank. Interesuje się psychologią. Bardzo lubi czytać książki i tańczyć.

.

.

.

Zdjęcia: Pixabay