Mój ojciec był zawodowym żołnierzem Armii Ludowej. Dlatego też wczesne dzieciństwo spędziłem w malutkiej miejscowości w pobliżu jednostki wojskowej, której nie było na mapach. Pomimo tej pozornej tajemnicy, razem z kolegami wchodziliśmy przez dziury w płocie na teren jednostki i bawiliśmy się na torze przeszkód (tzw. małpim gaju) czy w starych, nieużywanych czołgach. Największą frajdę sprawiała stara armata postawiona na postumencie. Choć pochodziła zapewne jeszcze z czasów II Wojny Światowej, wciąż się ruszała. Zabawa nią polegała na tym, że jedna osoba łapała za lufę, druga siadała przy pokrętle podnoszącym lufę do góry, trzecia przy kółku, które zmieniało jej położenie na prawo i lewo. To była nasza karuzela napędzana siłą mięśni. Z punktu widzenia dziecka – czysta zabawa. Z punktu widzenia dorosłego – strata czasu… lub też nauka współdziałania, odwagi, samodzielności, przywództwa. 

Nieskrępowana zabawa to jedna z najbardziej niedocenianych w naszej kulturze czynności. Tymczasem w zabawie dzieci uczą się podejmować decyzje, kontrolować emocje i impulsy, patrzeć z różnych perspektyw, negocjować, nawiązywać przyjaźnie. W skrócie: uczą się przejmować kontrolę nad własnym życiem. 

Biologiczne uwarunkowani

Zoologowie zauważyli już dawno, że niektóre zwierzęta poświęcają dużo czasu na zabawę. Dotyczy to w szczególności młodych bardziej rozwiniętych poznawczo ptaków i ssaków. Szczególnie dużo czasu na zabawę poświęcają drapieżne ssaki – małe koty i psy. Jedne z bardziej inteligentnych stworzeń – delfiny – potrafią spędzać swój czas z pozoru nieproduktywnie nawet gdy są dorosłe. Bawią się również papugi, ptaki drapieżne i ptaki krukowate. Zapewne dlatego łatwiej nam nawiązać emocjonalną więź z sójką, kotem czy psem, niż z sikorką, jaszczurką czy kozą. 

Czym jest zatem zabawa? Właśnie czasem spędzonym z pozoru nieproduktywnie. Zabawa w świecie zwierząt jest tak powszechna, że biolodzy, a w szczególności biolodzy ewolucyjni, zaczęli poszukiwać wyjaśnienia funkcjonalnego takiego zachowania. Już w 1896 r. przyrodnik Karl Groos zaproponował hipotezę, że zabawa służy zwierzętom do doskonalenia i ćwiczenia umiejętności niezbędnych do przeżycia. Dziś wiemy, że zabawa jest skorelowana z inteligencją zwierząt. Zwierzęta, które się nie bawią, to takie, które przychodzą na świat z wrodzonymi algorytmami zachowań, co oznacza, że się nie uczą. Wszystkie zwierzęta, które uczą się – również się bawią.

Zabawa jest podstawowym sposobem na pozyskiwanie umiejętności, które nie są zapisane w genach.

Dlaczego dorosłe osobniki bawią się rzadziej lub wcale? – nie potrzebują zdobywać nowych umiejętności. Hipoteza Groosa pozostaje w mocy do dziś. 

Również psycholodzy ewolucyjni, poszukujący przyczyn ewolucyjnych zachowań ludzkich, zadają sobie pytanie o zadania zabawy. I znów natrafiają na hipotezę Groosa – zabawa jest ćwiczeniem różnorodnych umiejętności. Niestety w tyle (jak to zwykle bywa) za nauką pozostają normy i kulturowe przekonania: jako społeczeństwo jesteśmy przekonani, że swobodna zabawa ma niską wartość – nie prowadzi do rozwoju, a jedynie zapewnia rozrywkę. Sam często łapię się na tym, że jako nauczyciel przerywam dzieciom zabawę, próbując je skłonić do robienia „czegoś wartościowego” pod moim światłym przewodnictwem. W rzeczywistości, jeśli kierujemy się troską o dzieci, powinniśmy im zostawić więcej przestrzeni. Sam Groos zauważył, że ludzie bawią się więcej niż inne zwierzęta, zapewne dlatego, że mają więcej do nauczenia się. 

Kulturowe ubezwłasnowolnienie 

Mam wrażenie, że w naszej kulturze zabawa jest uważana za marnotrawienie czasu. Panuje przekonanie, znajdujące odzwierciedlenie w edukacji, że uczymy się głównie poprzez wykonywanie poleceń i zadań narzuconych odgórnie i wymyślonych przez mądrzejszych i bardziej doświadczonych. Uważamy dzieci za istoty nieporadne i niesamodzielne, którym trzeba wytyczyć drogę właściwego rozwoju. 

Szkoły stawiają na naukę takich zagadnień, które można ocenić i w ten sposób porównywać dzieci. Samorządy chcą wynikami uczniów porównywać szkoły, a organizacje międzynarodowe – porównywać państwa. W ten sposób oceniamy dane zgromadzone w głowach uczniów, lub raczej ich stan aktualny na moment przeprowadzenia testu. Dużo trudniej jest ocenić wiedzę – a więc informacje powiązane w sieci zależności, dzięki którym jesteśmy w stanie, choć po części, rozumieć otaczający nas świat.

W szkołach uczymy dzieci technik chwilowego zapamiętywania, nagradzamy je za nauczenie się konkretnych rzeczy na konkretny moment.

Wymagania rosną, rośnie presja na wynik, rośnie też czas poświęcony przez dzieci na zapamiętywanie danych i zwalnianie miejsca w mózgach na kolejne dane. 

Współczesne dzieci spędzają coraz więcej czasu w szkole, na zajęciach dodatkowych, korepetycjach, przy odrabianiu lekcji. Odbywa się to głównie kosztem snu, zabawy i relacji z najbliższymi. Jest to trend światowy. (Peter Gray “Wolne dzieci” 2015, s. 22-23). Amerykańskie ulice, pełne w latach 50. i 60. dzieciaków grających w piłkę i jeżdżących na rowerach, stają się miejscem transportu ludzi zamkniętych w puszkach samochodów. W Polsce jest podobnie – nowe osiedla domków jednorodzinnych świecą pustką brukowanych ulic i starannie koszonych trawników. 

Ironią losu jest fakt, że w najlepszym okresie do rozwoju poznawczego, a więc w wieku ok 8-17 lat, dzieci są najmocniej ubezwłasnowolnione.

Choć łakną niezależności, narzucamy im co mają robić i w którym momencie, a następnie tłumaczymy to (sobie i im) ich własnym dobrem. Odbieramy im swobodę, sens i zabawę, po to, aby „miały łatwiej w życiu dorosłym”. Oczekujemy od nich tłumienia ich naturalnych instynktów i zaprzeczania potrzebom oraz oczekujemy, że dzięki tamu staną się samodzielni i zaradni. Dzieci uczą się, że ich wartość zależy od oceny innych – satysfakcji rodziców, ocen szkolnych, wyników na egzaminach. Umiejętności nie znajdujące uznania w systemie, nie są wychwalane. Wielu z nich w dorosłym życiu opierać będzie swoją samoocenę na uznaniu innych i uzależni swoje życie od ciągłego poszukiwania cudzej akceptacji. 

Zabawy pierwotne

Przekonanie o niskiej wartości niekontrolowanej zabawy nie zawsze było powszechne. Antropolog Bronisław Malinowski zauważa, że w społecznościach pierwotnych dzieci bardzo szybko zyskują swobodę. Dołączają do band, które początkowo snują się po wiosce, lecz stopniowo uczą się eksplorować bardziej niebezpieczny, zewnętrzny świat. Początkowo znajdują się pod okiem starszych, niekoniecznie rodziców, jednak wraz z wiekiem, stają się coraz bardziej niezależni. Uczą się poprzez doświadczenie, często bolesne. 

Antropolodzy badający inne społeczności potwierdzają jego spostrzeżenia. Dzieci aborygenów nie są karane fizycznie – jest to świat prawdziwych konsekwencji. Nie wydaje im się też poleceń – żaden dorosły nie mówi dziecku kiedy ma iść spać. Podobnie zachowują się dorośli ludu Parakana żyjącego w Amazonii.

Dziecko nie należy do nikogo, choć jest częścią społeczności.

Wśród Indian Yequana, żyjących w Wenezueli, nie występuje nawet pojęcie „moje dziecko”. Na dzieci nikt nie stara się wywierać wpływu, nie są też do niczego zmuszane. Społeczeństwa pierwotne mają też dużo większe przyzwolenie na robienie przez dziecko rzeczy, które w naszej kulturze uznawane są za niebezpieczne. Małe dzieci manipulują ostrymi przedmiotami czy bawią się gorącymi patykami z ogniska. Szybciej się przez to uczą bezpiecznego zachowania i zaradności. 

Dzieci w kulturach pierwotnych rzadko są zniechęcane do czegoś, ale też prawie nigdy nie są zachęcane. Nie karze się ich, ani nie nagradza. Podejmują się pewnych czynności, bez związku z oczekiwaniami dorosłych. Co ciekawe, rzadko też płaczą, nie próbują uzyskać więcej, nie szukają rozstrzygnięć dorosłych w ich sporach z rówieśnikami. 

Rozróżnienie pomiędzy tym, co zabawą jest, a co nią nie jest, w kulturach pierwotnych zaciera się. Dzieci podejmują się różnorodnych czynności z własnej woli. Często podglądają starszych lub dorosłych i uczą się wykonywania podobnych czynności. Realizują je bez narzuconego planu działania,  niekiedy poświęcając im długie godziny, dochodząc do perfekcji, często rezygnując po pierwszej próbie i wracając do czynności po jakimś czasie. Tworzą grupy mieszane wiekowo, w których starsze dzieci opiekują się najmłodszymi, a te w średnim wieku podpatrują starsze od siebie, uczą się od nich i naśladują. Nie ma wśród nich rywalizacji, szczególnie, że różnice w umiejętnościach i sile fizycznej w grupie mieszanej wiekowo są oczywistością. Muszą za to uczyć się współpracy, dzielenia się i ciągłego odtwarzania zasad zabaw, tak aby każdy czuł się częścią grupy. 

Zmieniło się to prawdopodobnie wraz z rewolucją neolityczną. Wtedy narodziła się własność i hierarchia. Bezpieczeństwo zależało od umiejętności gromadzenia dóbr. Własność była zagrożona i broniona. Wysoką rangę uzyskała ciężka praca, do której zaczęto zmuszać nawet małe dzieci. Właśnie wtedy prawdopodobnie nieskrępowana zabawa stała się kulturowo nieakceptowana. Wyraz tego znajdujemy w najbardziej znanym opisie zwyczajów wczesnorolniczych społeczeństw, czyli w Starym Testamencie. „Głupota jest przywiązana do serca młodzieńczego, rózga karności wyzwala je od niej” czytamy w Księdze Przysłów (22:15). „Jeżeli ktoś ma syna nieposłusznego i krnąbrnego, niesłuchającego ani ojca, ani matki, który nawet ukarany nie był im posłuszny, wtedy ojciec i matka winni go pochwycić i zaprowadzić przed starszyznę miasta […]. Wówczas wszyscy mieszkańcy miasta ukamienują go na śmierć” – poucza Księga Powtórzonego Prawa (21:18-21). Złamanie naturalnych potrzeb młodych ludzi nie było łatwe. Aby tego dokonać musiano używać nawet norm religijnych.  

Wiele się zmieniło w zakresie sposobów egzekwowania posłuszeństwa dzieci od czasów starożytnych, jednak zabawę wciąż uważamy raczej za zbytek, bezproduktywne realizowanie czasu wolnego. Pozostawianie dzieciom swobody kojarzy się z rozpieszczaniem ich, marnowaniem ich potencjału lub nieodpowiednim wychowaniem. 

Potrzeba zabawy

Jednym z najmocniej podkreślających znaczenie niekontrolowanej zabawy dla rozwoju człowieka jest Peter Gray – amerykański uznany psycholog, profesor Boston Collage, specjalizujący się w psychologii ewolucyjnej, biologii behawioralnej, antropologii, psychologii rozwojowej i psychologii uczenia się. Jego książka „Wolne dzieci” (w Polsce wydana w 2015) stała się hitem na rynku literatury dla rodziców. Udowadnia on w niej, że dzieci są biologicznie predysponowane do tego, aby uczyć się samodzielnie, a ich preferowanym sposobem uczenia się jest właśnie zabawa. 

Zauważa on, że naturalnie wybierają one szybkie uniezależnianie się od rodziców, tworzenie grup podwórkowych, samodzielne eksplorowanie świata wokół, podejmowanie wyzwań i prób, samodzielne rozwiązywanie sporów i kłótni i poszukiwanie rozwiązań sprzyjających współpracy. Dorosły, nawet z dobrymi chęciami, zazwyczaj destabilizuje ten proces. Istotne jest tu rozróżnienie, że nie chodzi o jakąkolwiek zabawę, ma to być niekontrolowana zabawa. Oczywiście młodsze dzieci mogą być dyskretnie podglądane przez dorosłych – one ani nie będą tego zauważać, ani też się tym przejmować. Starszym trzeba zapewnić faktyczną przestrzeń swobody. 

Swobodna zabawa to sposób, w jaki dzieci uczą się, że nie są bezradne, że potrafią same zadbać o siebie.

Zdobywają wtedy kontrolę nad swoimi działaniami i wiarę w siebie. Uczą się podejmować decyzje, rozwiązywać problemy, tworzyć reguły i przestrzegać ich. Uczą się współpracy w grupie, traktowania innych partnersko, opiekowania się młodszymi i brania pod uwagę wszystkich jej członków. Uczą się panowania nad własnymi emocjami, przewidywania reakcji innych, kontrolowania gniewu. 

Dzieci, które nie mają możliwości spędzania czasu według własnego uznania, nie nabywają tych kompetencji i powoli tracą umiejętność decydowania o sobie. Ten brak poczucia sprawczości, przekonanie, że nie jestem brany pod uwagę i że moje zdanie się nie liczy, a w końcu brak własnego zdania, powoduje spadek poczucia własnej wartości. A wysokie poczucie własnej wartości, obok dobrej relacji z bliskimi, jest fundamentem ludzkiej psychiki. Bez tego jesteśmy słabi, wpadamy w depresje lub inne zaburzenia psychiczne, co nierzadko pcha nas do prób samobójczych. Dokładnie to dzieje się z częścią dzisiejszych nastolatków. Sterowane z zewnątrz, tracą poczucie kontroli nad swoim życiem – i to w dodatku w momencie, gdy tej kontroli powinni się najbardziej uczyć. A wszystko dlatego, że szkoła i rodzice uważają czas niekontrolowanej aktywności, za czas stracony. 

Czas swobodnej zabawy to dla dzieci również czas swobodnego wyrażania swoich myśli i emocji.

Nie są wtedy oceniane i ganione przez dorosłych, nie próbują sprostać ich oczekiwaniom. Mogą zrezygnować z proponowanej czynności lub zaproponować nową. W ten sposób uczą się panować nad kolejnym z filarów poczucia własnej wartości – świadomością samego siebie. Dzięki temu wiedzą co ich bawi, co ciekawi, jakie czynności lubią wykonywać, jakie mają predyspozycje i potrzeby. Te dzieci, które nie mają możliwości swobodnego wyrażania siebie, mogą nigdy takich kompetencji nie nabyć i będą w przyszłości łatwym przedmiotem manipulacji. 

W czasie niezorganizowanym dzieci są też bardziej kreatywne. Praktyka lekcji szkolnych jest taka, że nauczyciel daje zadanie, a dzieci je rozwiązują, jednocześnie domyślając się oczekiwań nauczyciela. Kluczowe jest dla nich nie tyle rozwiązanie zadnia, czy też odpowiedzenie na pytanie, lecz takie rozwiązanie czy odpowiedź, które zadowolą nauczyciela. Zapytane „czemu lato jest cieplejsze od zimy?” wolą odpowiedzieć „nie wiem”, zamiast się zastanowić i szukać, choćby nieporadnych odpowiedzi. Gdy powiedzą „nie wiem” ryzykują złą ocenę, nieporadna odpowiedź, niezgodna z wiedzą podręcznikową, może wywołać drwinę. Rzeczywistość podwórka jest inna: jeśli dziecko natrafia na przeszkodę w zabawie, próbuje ją rozwiązać na różne sposoby. Jeśli jeden sposób okazuje się niewłaściwy, zmienia koncepcję i poszukuje innych. Ma motywację do ciągłych poszukiwań, bo inaczej straciłoby zabawę. Trudno o lepszą kuźnię kreatywności. 

Kreatywności sprzyja też przestrzeń do popełniania błędów i czas. Gdy dziecko może dowolnie eksperymentować – rysować bohomazy, tworzyć konstrukcje, które się rozpadają – i nikt mu nie będzie mówił jak ma to zrobić, ani oceniał, że jest to prawidłowo lub nieprawidłowo zrobione, będzie mogło samodzielnie znajdować najodpowiedniejsze lub najbardziej nietypowe rozwiązania. To z kolei jest ćwiczeniem tak współcześnie docenianego na rynku pracy myślenia out of the box – poza schematami. Dzieci mają to w swojej naturze i pielęgnują w zabawie. 

Dzieci najbardziej kreatywne są wtedy, gdy nikt ich nie zachęca do danej aktywności.

Badania dowodzą, że swoboda jest sojusznikiem kreatywności, a przysłowiowa marchewka (perspektywa dobrej oceny, nagrody) – zabija ją. Uczestnicy aktywności, w obliczu uzyskania potencjalnej nagrody, starają się wypełnić niezbędne minimum, bo celem jest nagroda. Sama atrakcyjność przedsięwzięcia schodzi na dalszy plan. Nastrój nastawienia na zadanie przeszkadza rozwiązaniu zadania, swoboda i nastrój zabawy – pomagają mu. 

Zabawa w grupie uczy zachowania według zasad. Największą frajdą dla dzieci jest wspólna zabawa. Ale wcześniej muszą one ustalić jej zasady. Ustalenia te czasem ciągną się w nieskończoność, bo ideałem są równe szanse. Gdy dziecko czuje się pokrzywdzone ustaleniami, mówi: „ja się tak nie bawię”, i proces ustalania zasad trzeba podjąć od nowa. „Jest to paradoks, że w zabawie dziecko z jednej strony robi to, co sprawia mu największą przyjemność […], a jednocześnie uczy się najtrudniejszej sztuki podporządkowywania się zasadom, czyli rezygnacji z tego, czego chce” – przytacza Gray słowa Lwa Wygotskiego z 1933 r.

W czasie zabaw dzieci się socjalizują. Zauważają, że muszą czasem ustąpić, aby móc uczestniczyć w zabawie i pozostać częścią grupy. Często uczestniczą w socjodramach – odgrywaniu sytuacji społecznych, przy wchodzeniu w role. Dzięki temu uczą się przyjmowania perspektyw innych osób i ćwiczą relacje obserwowane u dorosłych. Starsze dzieci bardzo często przyjmują role opiekunów młodszych, ćwicząc swoje kompetencje jako przyszłych rodziców. 

Swoboda jest ważna do prawidłowego rozwoju.

Gray przytacza wyniki badań, sugerujące, że łamanie naturalnych potrzeb do swobodnej zabawy, może skutkować zaburzeniem rozwoju połączeń nerwowych w mózgu odpowiedzialnych za kontrolę nad emocjami. Ważna jest też współpraca – dzieci pracujące wspólnie nad rozwiązaniem jakiegoś problemu uczą się szybciej. Dzieci uczą się też lepiej od innych dzieci. Efekt jest szczególnie widoczny w grupach mieszanych wiekowo, gdzie starsze dzieci tłumaczą pewne rzeczy młodszym. Starsze – utrwalają sobie wiedzę i umiejętności, młodsze – nabywają je. W dzisiejszych czasach taki transfer wiedzy odbywa się tylko w przestrzeni niezależnej od rodziców. 

Niektórzy badacze i pedagodzy zauważają, że dzieci w czasie zabawy, często pozostają w stanie określanym jako stan uniesienia, koncentracji czy efektu flow. Są skupione na konkretnym zadaniu, odcięte od otaczającego świata, ich umysł jest związany z jedną aktywnością, trudno go rozproszyć. Najłatwiej o taki stan w momencie, gdy zadanie, którego się podejmują nie jest ponad ich siły, ale pozostaje wyzwaniem. Nie może też być zbyt łatwe, bo dzieci czują się znużone. W takiej sytuacji proces nauki jest dużo bardziej efektywny niż proces szkolny, dzieci są kreatywne, otwarte, elastyczne. 

Odwrotna sytuacja następuje w momencie stresującym. W sytuacjach zagrożenia, nasz umysł, napędzany kortyzolem, zawęża się do działań znanych i przećwiczonych. Jesteśmy wtedy zamknięci na eksperymentowanie, wykorzystujemy znane nam i dobrze przećwiczone mechanizmy zachowań. Nie uczymy się, a jedynie reagujemy na środowisko. Właśnie takim, stresującym środowiskiem jest zwykle szkoła. 

W co się bawić?

Peter Gray posługując się własnymi obserwacjami przedstawił własny podział zabaw dziecięcych. Pierwszą z nich są zabawy fizyczne – gonitwy, przepychanki, różne zabawy z zasadami, które dzieciaki praktykują aż do wyczerpania. Drugą – zabawy językowe – wszelkie dźwiękonaśladownictwo, żarty, przedrzeźnianie. Trzecią i czwartą – zabawy poznawcze i twórcze – tworzenie konstrukcji, zmienianie funkcji przedmiotów, odkrywanie świata przyrody. Piątą – zabawy wykorzystujące wyobraźnię – tworzenie światów gry, rysowanie, planowanie. Szóstą – zabawy społeczne. Zazwyczaj dzieci łączą niektóre z tych dziedzin, lub stosują wszystkie naraz. Szczególnie kontekst społeczny jest tu istotny – wszelkie zabawy są fajniejsze, gdy realizowane są przez grupę. 

Dla przykładu, grupa znajomych moich synów, złożona głównie z chłopców, uwielbia gry RPG. Grają we dwójkę lub w kilka osób, często przy okazji spaceru czy wyprawy w góry. Jedna osoba jest przewodnikiem (narratorem), pozostali graczami. Gdy się tym znudzą, część idzie pograć w piłkę, a niektórzy zaszywają się w swoim kąciku i rysują, bądź czytają książkę. Niektórzy uwielbiają majsterkować i wciągają w to dorosłych, bo sami czasem nie mają siły na utrzymanie dużego młotka czy piły. Żadne z nich nie zastanawia się nad tym jakie kompetencje ćwiczy w danej chwili, ani czy jest to odpowiedni moment na aktywność fizyczną czy też pracę twórczą. 

Ludzkie dzieci są biologicznie zaprojektowane do swobodnej zabawy. Jednocześnie kontrolna nad ich życiem wydaje się większa niż kiedykolwiek wcześniej.

Poczucie wolności i samostanowienia o swoim losie jest teraz jedną z najbardziej deficytowych kompetencji wśród młodych ludzi. 

Jak temu zaradzić? Zapewne nie każdemu rodzicowi będzie dany proces nazywany czasem „odszkolnieniem”, czyli przyzwoleniem na swobodny rozwój swoim dzieciom. Nie każdy jest w stanie zdecydować się zabrać dziecko ze szkoły i pozwolić mu uczyć się w domu lub wysłać do szkoły demokratycznej, takiej jak warszawska Bullerbyn, czy wrocławska Wolna Szkoła w Domaszczynie.  

Ale wciąż możemy dużo. Możemy wesprzeć dzieci zainteresowaniem bez oceny, doceniać ich poszkolne znajomości i umożliwiać kontakt ze znajomymi. Możemy stawiać relacje na pierwszym miejscu – przed pracą domową, obowiązkami domowymi czy ogłupiającą rozrywką telewizyjną. Możemy być wrażliwi na ich potrzeby, młodszym organizować kontakty z rówieśnikami, starszym zwyczajnie pozwalać na wychodzenie z domu. 

A nade wszystko, możemy pozwolić im być sobą. 

 

autor: Borys Bińkowski – doktor geografii, pasjonat nauk wszelkich, edukator, tutor, nauczyciel, zwolennik racjonalnego patrzenia na rzeczywistość. Specjalizuje się w naukach przyrodniczych i historii. W działaniach edukacyjnych stawia na interdyscyplinarność i metody projektowe. Aktywnie uczy się nowych metod pracy z dziećmi. Działa naukowo w przestrzeni na pograniczu psychologii, edukacji i neuronauk. Włącza najnowszą wiedzę naukową w proces edukacyjny. Jego pasją jest bieganie po krzakach z kompasem w ręku. Lubi też muzykowanie, w czasie którego nie rozstaje się z gitarą. 

Borys Bińkowski prowadzi projekt badawczy pt. „Szkoła od Nowa”, którego celem będzie publikacja pod tym samym tytułem. Projekt i publikacja ma za zadanie zebranie współczesnej wiedzy na temat edukacji i rozwoju dziecka oraz doświadczeń osób pracujących w szkołach alternatywnych wobec edukacji publicznej. W jego wyniku, po raz pierwszy w Polsce, kompleksowo zaproponowane zostaną rozwiązania ułatwiające stworzenie własnej szkoły alternatywnej.