Tornister mojego synka zaczął się pruć. Na mocowaniu jednej z szelek pękł materiał i tylko patrzeć, jak plecak trzeba będzie naprawiać.

O nie, znowu! – pomyślałem z rezygnacją. Mój synek co roku wykańcza jeden tornister i nie ma żadnego znaczenia, czy kupuję mu tani no-name, czy o wiele droższy produkt jakiejś dobrej marki. Obecny tornister jest (a przynajmniej wydawał się być) dobrej jakości, a tu proszę – ledwo minęły trzy miesiące roku szkolnego, a już awaria…

W pierwszym odruchu chciałem porozmawiać z synkiem o szacunku do rzeczy, do pieniędzy, do wysiłku rodziców ciężko pracujących na domowe potrzeby. Wiadomo – marsowa mina, poważny ton, ojciec peroruje, syn słucha w milczeniu, potakuje i czeka końca rozmowy, jak zmiłowania… Ale zanim przywołałem Stasia, najpierw podniosłem jego tornister – i aż mnie wygięło, taki ciężki.

Zawołałem synka i razem wyciągnęliśmy wagę łazienkową. Staś stanął na niej najpierw bez, a potem z tornistrem na plecach. Różnica: 6,5 kilograma. Sześć i pół kilograma!

A więc żeby spełnić normy przewidziane dla noszenia ciężarów w jego wieku (9 lat), mój syn powinien ważyć 65 kilo. Zgodnie z zaleceniem państwowego inspektora sanitarnego ciężar plecaka nie powinien przekraczać 10% masy dziecka.

Siłą rozpędu zważyłem również plecak mojej córeczki, lat 7. Wynik: 4,5kg. Zosia waży 20 kilo, a więc jej plecak waży dwa i pół raza więcej niż powinien.

Otworzyłem oba tornistry. U Stasia: język polski – dwa podręczniki i zeszyt. Matematyka – to samo. Plus przyroda, plastyka, historia, religia, angielski. Plus piórnik, strój na WF i drugie śniadanie. Plus pełny bidon, bo Staś nie załapuje się już na szkolną herbatkę. Plus szpargały, które ja chętnie bym wywalił, a które synek zasłonił własną piersią. W sumie ma prawo…

U Zosi niewiele mniej, Nie ma przyrody i historii, jest wychowanie wczesnoszkolne. Szpargały też są, ale je zostawiam. Wywalam spleśniałą kanapkę, choć ona akurat waży najmniej.

Temat przeciążonych tornistrów pojawił się na szkolnych zebraniach obu naszych dzieci. Obie panie wychowawczynie wykazały pełne zrozumienie, ale rozmowa zakończyła się klasycznym “Niedasię…”. Obie tłumaczyły się tak samo: w szkole nie ma miejsca na przechowywanie rzeczy uczniów. Poza tym są zadania domowe, do których potrzebne są podręczniki. Na pytanie o ewentualną rezygnację z zadań domowych obie panie odpowiedziały, że nasza szkoła nie jest jeszcze gotowa na taką rewolucję.

 

Na razie reagujemy, jak możemy. Dzieci podwozimy na przystanek gimbusa autem, choć oddalony jest o kilkaset metrów – krótki poranny spacer dobrze by im zrobił, ale ich plecom już niekoniecznie. Gimbus podwozi je pod samą szkołę, więc na szczęście marsz z pełnym obciążeniem jest krótki. Gorzej z powrotem – z przystanku gimbusa do domu wracają już pieszo, z tornistrami na plecach.

Zastanawiamy się z żoną, czy trwałe uszkodzenie pleców obu naszych dzieci to już tylko kwestia czasu. Zosia od pół roku chodzi we wkładkach ortopedycznych. Rozpoznanie – początek skoliozy. Skrzywienie na razie jest minimalne, prawdopodobnie wyjdzie z niej bez poważnej ingerencji medycznej. Jeśli będzie dbała o plecy.

Zastanawiamy się, co możemy zrobić. Zorganizować pikietę pod szkołą? Wparować do gabinetu dyrektora i rzucić mu tornistry na biurko? Rozplakatować na szkolnym płocie rentgena Zosi? A może zakazać dzieciom nosić podręczniki do szkoły?

Nie mamy innych pomysłów. Ręce już nam opadają.