„To uczucie, kiedy pracujesz w laboratorium laureatki nagrody Nobla z chemii – prof. Ady Yonath, ale przypominasz sobie, że ktoś wystawił ci w klasie maturalnej dwóję z chemii. Może zabrzmię jak mówca motywacyjny, ale czasami naprawdę warto podążać za marzeniami, wbrew wszystkim i wszystkiemu!” – Te słowa napisał na swoim profilu facebookowym Igor Kaczmarczyk – obecnie student biotechnologii oraz medycyny na Uniwersytecie Jagiellońskim. Młody człowiek, który odkrył w sobie pasję, a któremu szkolny system postanowił pokazać miejsce w szeregu. Z Igorem Kaczmarczykiem rozmawia Wojciech Musiał.

III Liceum Ogólnokształcące im. Marynarki Wojennej w Gdyni, klasa maturalna o profilu biologiczno-chemicznym. Na koniec roku, tuż przed maturą nauczycielka wystawia panu dwóję jako ocenę końcową. Osobie, która interesuje się chemią a także biologią do tego stopnia, że czasami wagaruje, żeby pójść do laboratorium.

Tak, pracowałem wtedy nad swoim projektem badawczym, badaniem bakteriobójczych właściwości ekstraktu z bursztynu. Ten projekt trwa do dziś, więc to nie był krótki epizod pod tytułem przygotowanie do olimpiady biologicznej, ale jak się okazało praca na kilka lat.

A czy pana nauczycielka wiedziała o tym projekcie?

Oczywiście. Obie panie, od biologii i od chemii, wiedziały, że regularnie chodzę na uniwersytet do laboratorium.

A mimo to Pani od chemii oceniła pana ledwie na „dopuszczający”. Czy w ten sposób rzeczywiście oceniły pana wiedzę z obu dziedzin? Wątpię…

No cóż, maturę zdałem na ponad 80% z biologii i z chemii, więc w końcu cały materiał opanowałem. Być może nie miałem tej wiedzy w głowie, gdy pisałem sprawdziany, ale wtedy robiłem inne rzeczy, które ostatecznie stały się dla mnie przepustką do pracy w najlepszych laboratoriach na świecie. Jednak obie nauczycielki nie pozwoliły mi poprawić ocen w innym terminie, żebym miał dobre świadectwo. Postanowiły mi udowodnić, że na ocenę pracuje się cały rok, grzecznie w szeregu. A jeśli chcesz być naukowcem, najpierw zdaj maturę, a potem zajmij się pracą naukową.

Czyli zamiast oszlifować diament, wzięły młotek i postanowiły go rozkruszyć. Gdyby miał pan inną konstrukcję psychiczną i się załamał, pana marzenia o studiowaniu chemii i rozwijaniu swojej pasji po prostu by się rozwiały.

Prawdopodobnie tak. Rzeczywiście byłem dość silny psychicznie, choć nie obyło się bez pomocy psychologa w klasie maturalnej, ponieważ w pewnym momencie już nie wytrzymałem tej presji.

III LO w Gdyni to bardzo prestiżowa szkoła.

Uczy się w niej bardzo dużo osób, którym zależy na nauce. Większość mojej 30-osobowej klasy dostała się na medycynę, podobnie w klasie równoległej. Nauczyciele bardzo dbają o najwyższy poziom nauki. Jednak nie wszyscy, jak się okazuje. Lub niektórzy po prostu inaczej postrzegają priorytety, jakie powinien mieć uczeń liceum.

Czy to znaczy, że te dwie nauczycielki to były czarne owce w gronie pedagogicznym? Czy pozostali nauczyciele zachowywali się wobec pana w porządku?

Faktem jest, że tylko z tych dwóch przedmiotów miałem problemy. Czy czarne owce? Nie nazwałbym ich w taki sposób. To nauczycielki z wieloletnim stażem i ogromną wiedzą teoretyczną z przedmiotów, jakie wykładają. Może to raczej było zderzenie silnych osobowości.

W laboratorium noblistki, prof. Ady Yonath

Czy to znaczy, że był pan rodzajem ucznia, którego nauczyciele nie lubią? Pyskatym, wyzywającym, bezczelnym, za wszelką cenę próbującym udowodnić, że ma rację?

Nigdy starałem się tak nie zachowywać. Na początku mojej pracy w laboratorium obie panie poprosiły mnie nawet, żebym przedstawił klasie, nad czym pracuję w laboratorium, ale z czasem ich podejście zaczęło się zmieniać na gorsze.

Jak to się stało, że ostatecznie trafił pan pod skrzydła prof. Ady Yonath, izraelskiej chemiczki, laureatki nagrody Nobla?

Brałem udział w programie letnim zorganizowanym przez Instytut Nauki Weizmanna w Izraelu. Działająca w nim szkoła wyższa Feinberg Graduate School organizuje co roku program letni dla studentów pierwszego stopnia, dwumiesięczny staż dla studentów z całego świata w pełni opłacany przez instytut. Uczestnik staje się częścią grupy badawczej, dostaje projekt, nad którym pracuje. Ja pracowałem nad protorybosomem, ponieważ cała grupa zajmowała się właśnie tematyką struktury rybosomu.

A czy pana nauczycielki z liceum wiedzą, jak się potoczyły dalsze pana losy?

Najprawdopodobniej tak, ponieważ mam bardzo dobry kontakt z nauczycielką historii, która często wspomina w pokoju nauczycielskim, co u mnie słychać. Ale osobiście nie miałem z nimi jeszcze ponownego kontaktu.

I zapewne nie ma pan na to ochoty?

Pewnie i tak się spotkamy, ponieważ Dyrektor Liceum poprosił mnie, żebym wygłosił na jesieni krótki wykład na temat mojej pracy w Izraelu.

Nie będzie to dla pana problemem?

Oczywiście, źe nie. Jak mówiłem wcześniej, nie uważam tych pań za złe nauczycielki. Tak jak nie uważam, że zachowałem się wobec kogokolwiek nie fair. W moim przypadku stało się coś złego po prostu w podejściu do ucznia.

Górę wzięły emocje, które nie powinny mieć miejsca. Zwłaszcza w tym zawodzie, którego zadaniem jest szlifować diamenty.

A w tym przypadku system odrzucił (a przynajmniej próbował odrzucić) człowieka z pasją, który zyskał przekonanie, że się do niczego nie nadaje, bo nie radzi sobie w systemie. Bo nie zda na czas sprawdzianu i dostaje dwóję.

Jest pan teraz studentem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Biotechnologia oraz medycyna, tak?

Głównie biotechnologia, bo to moja pasja, ale zaaplikowałem na oba kierunki, bo medycynę też zawsze chciałem studiować. Udało się dzięki dobrze zdanej maturze i wygranych konkursach na prace badawcze.

Co dalej? Kariera międzynarodowa?

Na razie przede mną jeszcze dwa lata studiów licencjackich w Krakowie. Na pewno będę aplikować za granicę na studia magisterskie i doktorat. Gdzie się dostanę, zobaczymy.

Bardzo dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za pana dalszą karierę.

Zdjęcia: Igor Kaczmarczyk