Chcemy, żeby naszym dzieciom było w życiu jak najlepiej. Staramy się, żeby ich życie było proste, żeby miały wszystko czego potrzebują. I to od razu – tu i teraz. Jednocześnie chcemy wykorzystać każdą chwilę, bo dziecko jeszcze tylu rzeczy nie umie, jeszcze tyle musi się nauczyć. Więc robimy co możemy, żeby im tę naukę ułatwić. Tylko czy to zawsze wychodzi im na dobre? Czy czasem nie lepiej by było pozwolić im zdobywać wiedzę i życiowe umiejętności na ich własnych warunkach, w ich własnym tempie? Zobaczmy, jak to wygląda w szkole.

Kult kserówek

Ksero – podstawowe narzędzie pracy nauczyciela. A już szczególnie w szkole podstawowej. Kolejki do niego ustawiają się prawie na każdej przerwie. Popsute ksero oznacza katastrofę. Jak bez niego przygotować sprawdzian, dodatkowe ćwiczenia na lekcje, notatkę dla rodziców? I chociaż wielu z nas – nauczycieli i rodziców, pamięta jeszcze czasy, kiedy kserówka nie była tak (albo wcale) powszechna, to dzisiaj nie wyobrażamy sobie jak uczyć bez użycia tonera.

Oczywiście kserówki mają wiele plusów. Dzięki nim, dzieci nie muszą tracić czasu na przepisywanie, mogą się więc bardziej skupić na zdobywaniu wiedzy. W dodatku nie zapomną, co mają przynieść na następną lekcję, bo przecież mama w domu przeczyta wklejoną karteczkę i już będzie wiedziała, żeby spakować nożyczki, klej, trochę włóczki i papier kolorowy. Wszystko szybko, wszystko sprawnie! Same plusy!

Coś za coś

Nie jestem przeciwna postępowi, technice, technologii itp. Wszystko jest przecież dla ludzi i ze wszystkiego można czerpać korzyści. Czasem jednak dobrze jest się zastanowić, czy przypadkiem przez ten postęp, nie tracimy czegoś innego. Być może równie cennego.

To trochę tak jak ze sznurówkami. Ja się nauczyłam wiązać sznurówki w wieku lat 5 lat. I wcale nie było to wtedy wielkie osiągnięcie. Były buty ze sznurówkami więc trzeba było nauczyć się je wiązać. Może nie było to najprostsze zadanie, ale skoro je opanowałam, znaczy, że byłam to w stanie fizycznie wykonać. Ile obecnie pięciolatków jest potrafi samodzielnie zawiązać buty? Nie mam pewnych danych, ale skoro drugoklasista prosi mnie na lekcji, żebym mu zawiązała buty (a w dodatku nie dziwi to ani mnie, ani kolegów z klasy), to mam powody przyjąć, że obecnie opanowanie sznurówek w przedszkolu, to jednostkowy wyczyn. Dlaczego? Przecież nie dlatego, że teraz dzieci są fizycznie opóźnione, bo nie są. W dużej mierze jest to spowodowane tym, że w pewnym momencie stwierdziliśmy jako rodzice i opiekunowie, że rzepy i gumki, to dużo łatwiejsze rozwiązanie. I dla dzieci i dla dorosłych. Po co się męczyć, poświęcać czas, skoro dziecku tak samo wygodnie w butach na sznurówki i rzepy. Zapewne tak. Tylko odpuszczając te trudne sznurówki, zabraliśmy jakąś formę wyzwania, jakąś formę treningu. Zawiązywanie sznurówek nie uczy przecież tylko zawiązywania sznurówek. Pomaga też rozwijać małą motorykę, koordynację ręka-oko, samodzielność, pewność siebie. Teraz, by ćwiczyć te umiejętności nie wiąże się sznurówek, tylko wykonuje specjalne, opracowane przez specjalistów ćwiczenia.

„Nie trać czasu!”

Podobnie jest z kserówkami. Szkoda tracić czas na coś, co może zrobić za nas maszyna. Po co dziecko ma przepisywać całe zdanie z tablicy? Zajmie mu to bardzo dużo czasu. Czasu, którego w programie nie ma. Bo program wymaga. Program trzeba zrealizować. A czas nie jest z gumy. Dużo łatwiej i szybciej wkleić kartkę do zeszytu niż coś napisać. Ważniejsze jest przecież, żeby dziecko nauczyło się czegoś konkretnego, zdobyło jakąś nową wiedzę, a nie ćwiczyło takie oczywiste czynności jak pisanie. Od tego jest oddzielna lekcja.

Chociaż to właśnie po to dziecko uczy się pisać, by móc notować różne rzeczy, na przykład, co przynieść na kolejne zajęcia.

Wydaje nam się chyba, że im mniej będą mieli do zrobienia sami, im więcej dostaną gotowych materiałów, tym więcej się nauczą. Bo przecież wszystko inne już mają przygotowane – co im innego zostaje jak nauka? Niestety uczenie się nie zawsze tak działa.

Oczywiście w zdobywaniu wiedzy nie ma nic złego, ale czy przypadkiem dając mu kolejny raz kartkę, nie przekazujemy dzieciom informacji: „I tak nie dasz rady zrobić tego wystarczająco szybko i dobrze. Po co się starać. Poczekaj – nie wyrywaj się. Ja to zrobię za ciebie.” A potem dziwimy się, że w starszych klasach nie che im się przepisać nic z tablicy, nie mówiąc już o samodzielnym przygotowaniu notatki. Ale przecież przyzwyczailiśmy ich, że wszystko robimy za nich. Oni mają jedyne przeczytać, ewentualnie uzupełnić luki i wkleić do zeszytu. (Rzecz jasna to nie jest jedyny powód, dla którego tylu uczniom się „nie chce”, ale to zapewne temat na oddzielny artykuł. Albo kilka).

Z jednej strony zarzucamy dzieci ogromem nauki, teorii do zapamiętania, zadań do rozwiązania, z drugiej – pozbawiamy je możliwości wykorzystania zdobytej wiedzy i umiejętności w praktyce, w ten sposób zaś odbieramy nauce sens.

„I tak nie zapamiętasz!”

Kserujemy nie tylko zadania na lekcje. Przygotowujemy też wszelkiego rodzaju kartki „do domu” – z opisaną pracą domową, z tym co trzeba przynieść na lekcję, co powiedzieć rodzicom, z oceną ze sprawdzianu, którego nie można oddać dzieciom do rąk własnych itd.
Naszym celem jest ułatwienie życia wszystkim zainteresowanym. Nauczycielom, bo skoro jest w zeszycie, to już sprawa rodzica, żeby dopilnował, a i większa szansa, że dzieci przyniosą materiały potrzebne do pracy na lekcji. Rodzicom, bo wiedzą czego dopilnować. Dzieciom, bo nie muszą zapamiętywać. Zresztą – przecież i tak na pewno by zapomniały. To w końcu tylko dzieci.

Ale czy przypadkiem takim postępowaniem sami nie zdejmujemy z dzieci odpowiedzialności? Po co mają się zastanawiać, co było zadane? Po co nawet uważać, kiedy pani mówi o pracy domowej, czy materiałach na kolejną lekcję? I tak będzie na kartce. Że niby miałem coś przynieść? No, ale mama mi przecież nie spakowała. Mama nie powiedziała, że taka jest praca domowa, nie włożyła do plecaka zeszytu, zapomniała dać włóczkę zrobienia obrazka, nie sprawdziła, że klej mi się skończył w piórniku… Albo to wina pani – bo nie było napisane na kartce, że zadanie, którego nie zdążyłem dokończyć na lekcji, mam zrobić w domu. No przecież, że pani, bo pani musi przewidzieć wszystko i odpowiednio wcześnie napisać.

I co zostaje z nauki odpowiedzialności? Brania spraw we własne ręce? Pewnie powiecie, że to za wcześnie, że to dzieci – jeszcze sobie nie poradzą, nie odrobią, nie przyniosą, nie przekażą. Musieliby zapamiętać, że trzeba zrobić zadanie z literkami, z cyferkami, narysować obrazek i jeszcze przynieść zeszyt w linie. No i angielski przecież dzisiaj był, a to wiadomo – dodatkowa praca domowa. Jak mają to zapamiętać?

A ja zapytam – czy naprawdę muszą? Czy nie lepiej by było uczyć ich tej odpowiedzialności powoli? Zamiast trzech prac domowych – na początku jedną, raz w tygodniu? Zacząć od zadań, których wykonanie nie ma dużego wpływu na przebieg lekcji. Tak, żeby w razie gdyby jednak zapomnieli, w dalszym ciągu możliwe było jej przeprowadzenie. A jednocześnie traktować tę zadaną pracę domową poważnie, sprawdzając ją, rozmawiając o niej, wysłuchując, czemu nie udało się jej odrobić. To rzeczy, o których zapominają szczególnie nauczyciele, którzy pracują w tylko częściowo w nauczaniu wczesnoszkolnym, np. nauczyciele języka. Przychodzą na godzinę, nie mają czasu na przerobienie materiału na lekcji, nie mówiąc już o sprawdzeniu czegokolwiek, ale przecież pracę domową trzeba zadać, bo jakże to bez pracy domowej – trzeba pracować, żeby coś osiągnąć, prawda? Ale jeśli chcemy, żeby dzieci szanowały nasz czas i naszą pracę, dobrze by było też szanować ich czas i pracę (również tę domową). Jeśli dziecko widzi, że pani przywiązuje wagę do tego co zrobiło w domu, jest większa szansa na to, że zechce poświęcić swój czas i zrobić zadanie. Jeśli Pani zadaje tylko po to, żeby zadać, nie sprawdza, albo sprawdza pobieżnie całym swoim postępowaniem sugerując dziecku, że to i tak mało istotne, to nie dziwi chyba, że dzieci w ten sposób zaczynają to postrzegać. I nie chcą robić tego, co jest nieistotne. I nie chcą zapamiętywać, bo po co?

W obronie kserówek

Oczywiście kserówka jest w tym artykule jedynie symbolem. Nie chodzi bowiem o to, że jest z założenia zła i należy ją potępić jako metodę nauczania. Tak jak każda metoda czy technika, ma swoje plusy i minusy. Można ją wykorzystywać z pożytkiem i szkodą. Nie palmy od razu kser na stosie. Ale zastanówmy się czy ten ciągły pęd – by zrobić więcej, zrobić szybciej, przerobić materiał, wlać w te małe główki jak najwięcej faktów, literek, cyferek, informacji… Czy to wszystko nie dzieje się kosztem ich samodzielności, pewności siebie, brania odpowiedzialności za własną małą jeszcze osobę? Czy w tej pogoni za wiedzą szkolną, nie pozbawiamy naszych dzieci możliwości zdobywania umiejętności potrzebnych w codziennym życiu? Co jest dla nas ważniejsze – wychowanie jednostki, która posiada wiedzę zawartą w programie, czy jednostki, która jest w życiu samodzielna i odpowiedzialna?

c

cola_jurkowska (2)

autorka: Ola Jurkowska – nauczyciel języka angielskiego, któremu praca w szkole uzmysłowiła, jak absurdalne może to być zajęcie. W trosce o własne dzieci stara się zatem na własną rękę szukać sensownych rozwiązań w tej dziedzinie. Prowadzi bloga o edukacji, wychowaniu i zabawie – www.naszekluski.pl.

c

foto: Pixabay