Jak sprawić, by nasze dzieci uczyły się efektywnie i z przyjemnością? Jakie znaczenie mają emocje i empatia w procesie uczenia się, o optymalnym dla edukacji środowisku i roli nauczyciela rozmawiam z Tomaszem Tokarzem.

Empatia to coś bardzo osobistego, międzyludzka, personalna relacja. Dlaczego rozmawiamy o niej w kontekście szkoły i edukacji?

Empatia czyli czucie drugiej osoby – jej potrzeb, pełne zrozumienia towarzyszenie komuś w jego działaniach, współistnienie pozbawione poczucia wyższości, buduje klimat pozwalający na swobodną eksplorację siebie i otaczającej rzeczywistości, pozbawiony strachu i przemocy. Dopiero wtedy uczenie może być efektywne. Najnowsze badania pokazują, że mózg jest przede wszystkim organem społecznym. Uczy się (przyswaja informacje i umiejętności) poprzez obserwowanie innych – tego, jak sobie radzą z różnymi wyzwaniami, trudnościami, jak funkcjonują, jakie działania podejmują. Za ten proces odpowiadają tzw. neurony lustrzane, które „odbijają” to, co obserwujemy u innych i zapisują informacje z tych obserwacji płynące. Neurony lustrzane są również odpowiedzialne za empatię, współodczuwanie, wczuwanie się w stany emocjonalne innych ludzi. Dobre relacje, dobre kontakty, w jakie wchodzą dzieci sprzyjają efektywnemu uczeniu się, wręcz je warunkują.

Czy to znaczy, że empatia jest konieczna w edukacji?

Bez udziału neuronów lustrzanych, bez emocjonalnej aktywizacji mózgu, wiedza jest krótkotrwała. Fakty są „wrzucane” do głowy, ale szybko z niej wypierane. Pozytywna atmosfera, dobre relacje, radość, entuzjazm czerpany z uczenia się przyczyniają się do uruchomienia komórek mózgowych, które pozwalają na trwalsze zapamiętywanie i późniejsze korzystanie z tej wiedzy. Kluczem do efektywnego uczenia się jest przede wszystkim klimat emocjonalny panujący w przestrzeni edukacyjnej, czyli poczucie sensu płynące z tego, co robię, odczucie, że jestem we właściwym miejscu i w dobrej, przyjaznej relacji z drugim człowiekiem.

Jak w szkole budować atmosferę, której podstawą będzie empatia?

Kluczowa jest rola nauczyciela. Można powyrzucać ze szkoły wszystkie ławki, meble, tablice, pomoce naukowe, narzędzia multimedialne i to nadal może być świetne miejsce do nauki, jeśli będzie tam dobry nauczyciel. On jest najważniejszą częścią szkoły. I jego odpowiednie podejście do ucznia – otwartość, zrozumienie, gotowość do rozmowy. Mózg uczy się przede wszystkim od osób, które budzą zaufanie, które dziecko szanuje i lubi. Żeby stworzyć odpowiedni klimat do uczenia się, powinniśmy przede wszystkim postawić na ludzi – przyjaznych, empatycznych i jednocześnie kompetentnych merytorycznie. To buduje poczucie bezpieczeństwa, daje dziecku poczucie, że jest rozumiane, akceptowane. Dzięki temu może eksperymentować, eksplorować i popełniać błędy, może po prostu być sobą. Z drugiej strony – ktoś, kto posiada odpowiednią wiedzę i budzi naturalny szacunek, jest naturalnym autorytetem i nie musi uciekać się do przemocy.

Nauczyciel powinien przede wszystkim z uczniami rozmawiać. To rozmowa uruchamia pokłady mózgu odpowiedzialne za uczenie się. Uczeń powinien mieć poczucie, że nauczyciel nie jest po to, by egzekwować wiedzę, czy żeby wtłaczać mu do głowy kolejne wiadomości, tylko że jest to ktoś, z kim można zwyczajnie pogadać. To zresztą charakteryzuje wszystkie dobre relacje – poczucie, że jestem wysłuchany, zrozumiany, zaakceptowany, że mogę otwarcie mówić o tym, o czym chcę z poszanowaniem drugiego człowieka.

Z jednej strony zaczynamy rozumieć, że niezbędna jest empatyczne środowisko, pełna akceptacja dla dzieci, danie im swobody w działaniu i wyrażaniu myśli. Równocześnie takie postulaty w wielu dorosłych budzą lęk o to, że dzieci „wejdą nam na głowę”.

Obawa, że dzieci „wejdą nam na głowę” jest rzeczywiście powszechna i wynika z niezrozumienia przyczyn zachowania dzieci. Kiedy nauczyciel jest bierny, nie ma w sobie niczego, co może dzieci zainteresować, jest słaby, zagubiony, nie ma pomysłu na samego siebie, wtedy dzieci faktycznie nie pójdą za nim. Nie ma naturalnego autorytetu.

Czyli żeby być nauczycielem budującym dobrą atmosferę sprzyjającą uczeniu się, trzeba samemu być Kimś?

Trzeba być człowiekiem w pewnym sensie wyjątkowym, ale też bardzo autentycznym, prawdziwym. Człowiekiem rozumiejącym, po co tu właściwie jestem, co chcę tu zrobić, jaki mam pomysł na siebie. Czy jestem tu z przypadku, czy z prawdziwej pasji do tworzenia przestrzeni sprzyjającej uczeniu się, przestrzeni do rozwoju.

I taki nauczyciel poradzi sobie z każdą klasą?

Trudno zaczynać pracę na relacjach z czternastolatkami, którzy mają za sobą lata presji i dyscypliny, są przyzwyczajeni do uczenia pod przymusem. Oni postrzegają nauczyciela jako osobę, której zadaniem jest poskramianie ich, przekazywanie i egzekwowanie wiedzy…

… a przestrzeń edukacji to przede wszystkim pole walki. I kiedy na taki poligon wkracza nauczyciel, który chce z uczniami rozmawiać…

… to oni się zastanawiają, o co chodzi. Kiedy pojawia się ktoś, kto traktuje ich zupełnie inaczej, to niejednokrotnie patrzą na niego, jak na kosmitę. Oczywiście można z takimi nastolatkami pracować, zmieniać ich nastawienie, oswajać na nowo, jednak jest to niezwykle trudne. Dlatego najlepiej i najłatwiej budować empatyczne środowisko i pracować na emocjach zaczynając jak najwcześniej.

Od początku szkoły?

Jeszcze w domu. Najmocniej postawy empatyczne i otwarte kształtują się w pierwszych latach życia dziecka. Neurony lustrzane są wtedy najbardziej aktywne i to, co zarejestrują – schematy reagowania w różnych sytuacjach, wzory postępowania, działania, jakie podejmują dorośli – zapisuje się jako optymalne formy funkcjonowania w społeczeństwie. Jeśli dziecko jest otoczone przemocą, represją, wymaganiami, nie dostaje zrozumienia dla tego, co robi ani akceptacji dla tego, jakie jest, to będzie tak samo w dalszym życiu zachowywać się wobec innych. Natomiast jeśli dom jest emocjonalnie ciepły, rozumiejący, obecny jest w nim dialog, otwartość na rozmowę z dzieckiem, to jest mu o wiele łatwiej później budować pozytywne relacje.

Drugim hamulcem, który powstrzymuje nas od porzucenia presji i przymusu na rzecz empatii i otwartości na dzieci jest lęk, że nie wypełnimy swojego obowiązku wobec nich, to znaczy niczego ich nie nauczymy.

Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do tradycyjnego typu szkoły, która jest szkołą transmisyjną. Jest jakiś kanon, zestaw sprawdzonej wiedzy, którą trzeba „przetransportować” do umysłów uczniów. Postrzegamy nauczyciela, jako osobę, która ma ze swej pełnej głowy przelać wiedzę do pustych głów dzieci. Jednocześnie lekceważymy to, że dzieci także mają swoje doświadczenia, ich mózgi nie są puste. Mają też swoje potrzeby, pasje, zainteresowania. Lekceważymy fakt, że dzieci najefektywniej uczą się, kiedy stworzy się im przestrzeń do działania. Zresztą nie tylko dzieci. Najlepiej zapamiętujemy, jeśli sami coś robimy, coś organizujemy, przygotowujemy jakiś projekt i angażujemy się w te działania emocjonalnie.

W nauczycielach, obserwujących swobodne działania dzieci, może pojawić się obawa, że są niepotrzebni i nic nie znaczą – „po co ja tu właściwie jestem, skoro uczniowie radzą sobie beze mnie”. Ale to właśnie jest miarą sukcesu nauczyciela – o czym pisała już Maria Montessori: „moim największym marzeniem jest to, żeby dzieci funkcjonowały i uczyły się tak, jakbym nie istniała”. Nauczyciel ma przede wszystkim tworzyć przestrzeń. Być wtedy, gdy dzieci go potrzebują, kiedy trzeba rozwiązać konflikt, pomóc poradzić sobie z trudnościami. Po prostu czuwać nad całym procesem. Może dać dzieciom pewne zadania, podać jakieś instrukcje, wskazać, dokąd mają zmierzać.

Dziś już wiemy, że model szkoły transmisyjnej nie działa dobrze, ale nadal go realizujemy, bo trudno nam sobie wyobrazić, że może być inaczej. A mózg jest organem autonomicznym i nie da się go zmusić do przyswojenia wiedzy. Rzeczywiście może na jakiś czas zarejestrować pewne fakty, ale jeśli nie ma przy tym poczucia, że te dane są potrzebne, ważne, związane z doświadczeniem, że przydadzą się w życiu, to taka wiedza jest wypierana bardzo szybko po wykonaniu zadania.

Optymalne miejsce uczenia się to środowisko nasycone zabawą, różnorodnością, możliwością odnoszenia wiadomości do własnych doświadczeń, wykorzystania własnych przeżyć w procesie zdobywania wiedzy. Nieprzypadkowo pamiętamy najlepiej relacje, w jakie wchodziliśmy w dzieciństwie i w szkole. Pamiętamy nauczycieli – jacy byli, czy przyjaźni, czy represyjni, jakie emocje w nas budzili. Nauka, jeśli ma być skuteczna, musi być pełna emocji.

Oraz – jak już powiedzieliśmy – empatii. Tylko, czym ona właściwie jest? Jak ją rozumieć w kontekście szkoły?

Empatia to postawa zakładająca zrozumienie i akceptację potrzeb drugiego człowieka, dziecka. Bez empatii niemożliwa jest efektywna edukacja, ani wychowanie. Empatii rozumianej jako uważne towarzyszenie dziecku w jego rozwoju, jako równemu człowiekowi. Nie chodzi o równość w wiedzy, bo wiadomo, że dorośli mają większe doświadczenie. Jednak to towarzyszenie w rozwoju powinno być raczej dzieleniem się tą wiedzą i doświadczeniem, niż ich autorytarnym przekazywaniem („musisz się tego nauczyć, bo ja uważam, że to ci będzie potrzebne w życiu”). Ten przekaz powinien być dostosowany do rzeczywistych potrzeb dziecka. Bo mózg uczy się cały czas, dziecko naturalnie chce się rozwijać i jest do tego zmotywowane. Ale uczy się tego, czego naprawdę potrzebuje, dlatego empatia jako rozpoznanie potrzeb jest tu tak ważna.

c

Tomasz Tokarz – wykładowca, coach, trener, mediator. Nauczyciel w szkołach alternatywnych. Blog: Innowacyjna edukacja. Fan nowych technologii. Członek Rady Programowej Sieci Kompetencji Cyfrowych KOMET@. Prowadzi szkolenia dotyczące wykorzystania urządzeń mobilnych w realizacji podstawy programowej. Kontakt: t.tokarz@wp.pl

c

foto: woodleywonderworks