Dyskusja o zadaniach domowych toczy się już od dłuższego czasu, na całym świecie. Ukazuje się mnóstwo artykułów, książek, wpisów na blogach, argumentujących na różne sposoby, że zadania domowe to więcej szkody niż pożytku. W tę argumentację włączają się eksperci, naukowcy, nauczyciele i rodzice. Badania (np. Instytutu Badań Edukacyjnych) pokazują, że odrabianie zadań domowych nie ma istotnego pozytywnego wpływu na osiągnięcia w nauce. Coraz więcej nauczycieli otwarcie mówi – odwołując się do własnych wieloletnich doświadczeń: obowiązkowe zadania domowe są bez sensu.

Rodzice apelują – pozwólmy dzieciom odpocząć, dajmy im czas na zabawę i pasje. Wydawałoby się, że po takiej ilości i różnorodności argumentów przeciwko zadaniom domowym już dawno powinny one zniknąć z życia uczniów. A jednak zadania domowe wciąż stanowią stały element życia dzieci oraz całych rodzin. I jeśli nawet – jak argumentują ich zwolennicy – uczą dzieci samodzielności i systematyczności (których zresztą dzieci uczą się w wielu innych sytuacjach), to koszt tej nauki jest bardzo wysoki.

Wyobraź sobie, że przychodzisz po pracy do domu, marząc o odpoczynku po pełnym wysiłku dniu. Myślisz o rodzinie, z którą spędzisz czas, o rozmowach, które możecie toczyć, o tym, co upichcicie na kolację, o tych wszystkich drobnych domowych rzeczach, które koją zmęczone pracą myśli i utrudzone zawodowym stresem serce. Dom wydaje się oazą, w której zregenerujesz siły nie myśląc przez kilka godzin o projektach, raportach, procedurach…

Oczywiście dom nie jest idealny – bywają spory, fochy, trzeba posprzątać, pozmywać, zrobić kolację. Ale nawet, kiedy nie jest idealnie, to rodzina jest przestrzenią, w której możesz być sobą, prywatnie, wygodnie. Bez mundurka garsonki czy garnituru.

Wyobraź więc sobie, że wracasz do domu, marząc o byciu sobą, zdjęciu zbroi, odpoczynku, zwolnieniu tempa… Przecież każdy potrzebuje wytchnienia. Jednak kiedy tylko przekraczasz próg, Twój mąż/żona zaraz po “dzień dobry” mówi: – To bierz się za ten raport dla szefa, mam nadzieję że nie zapomniałaś go przynieść. Wiesz, że to ważne dla twojego awansu.

Co wtedy myślisz? Co czujesz? Może przyznajesz mu/jej rację i rezygnując z zaspokojenia naturalnych i podstawowych potrzeb człowieka – potrzeby odpoczynku, bliskości – robisz ten raport, przecież tak trzeba. A może, choć wiesz, że ten cholerny raport jest ważny, to masz dość? Buntujesz się? Przecież nie jesteś robotem! Potrzebujesz odpocząć, porozmawiać, pobyć blisko z ludźmi! Czujesz, że są rzeczy równie ważne (a nawet ważniejsze), jak awans – relacje rodzinne, miłość, bliskość, własne zdrowie – fizyczne i psychiczne.

A teraz wyobraź sobie, że tak dzieje się codziennie. Wracasz z potrzebą złapania oddechu i dystansu do pracy, tymczasem mąż/żona wciąż tylko nalega: zrób raport, napisz projekt, przejrzyj materiały, przygotuj się na jutro do pracy. I wciąż mówi o awansie, albo o tym, że na twój stołek już czyhają inni, więc musisz jeszcze więcej pracować, żeby go nie stracić.

Jak się czujesz? Szczęśliwa (-y)? Spełniona (-y)? Uskrzydlona (-y)? Bezpieczna (-y)? A może raczej zmęczona (-y), osamotniona (-y)? Może powoli tracisz poczucie sensu tego, co robisz? Czujesz, że pracujesz za dużo, że nikt nie szanuje twoich potrzeb, że nawet najbliższa ci osoba nie troszczy się o ciebie? Jak wyglądają wasze relacje?

A teraz uświadom sobie, że to się dzieje naprawdę, w tysiącach domów. Kiedy dzieci wracają ze szkoły potrzebują odpoczynku, pobycia z bliskimi, rozmowy, czasu na swoje pasje czy choćby na uczestnictwo w rodzinnych rytuałach i codziennych czynnościach. Tymczasem słyszą: – Co masz zadane? Bierz się za odrabianie lekcji, mam nadzieję, że nie zapomniałeś zeszytu.

Bijemy na alarm, bo nasze prywatne życie zawłaszcza praca. Pracoholizm staje się coraz większym społecznym i zdrowotnym problemem. Jednocześnie wymagamy od dzieci, by już w dzieciństwie oddały swoją prywatną przestrzeń obowiązkom szkolnym. Wychowujemy je do pracoholizmu od najmłodszych lat. Zadania domowe traktujemy jak trening odpowiedzialności, systematyczności, samodzielności. Być może pełnią taką rolę (choć badania tego nie potwierdzają). Tylko jakim kosztem? Bo równocześnie zabierają one czas, w którym powinny mieć miejsce inne rzeczy – równie ważne dla rozwoju dziecka i jego wychowania. Dom i rodzina to przestrzeń, w której dziecko uczy się umiejętności i postaw, których nie wykształci w szkole, ani nie wyczyta z książek: relacji rodzinnych, stosunku do starszych, celebrowania świąt i tradycji, uczestniczenia w domowych obowiązkach. W domu zdominowanym przez odrabianie zadań domowych brakuje miejsca na wspólną pasję ojca i syna, na intymne rozmowy o ważnych sprawach, na odwiedzanie krewnych. Z rodziców – bliskich, przyjacielskich, stojących po stronie dziecka – stajemy się egzekutorami systemu edukacji. A potem dziwimy się, że nasze relacje z dziećmi są słabe i problematyczne. Na budowanie i pielęgnowanie relacji potrzeba czasu i wolnej przestrzeni.

Kiedy prace domowe zadawane są rzadko, powiedzmy raz w tygodniu, można je jakoś wkomponować w rodzinne aktywności. Jednak kiedy dziecko przynosi pracę codziennie, często nie jedną, to całe życie rodzinne zaczyna kręcić się wokół tego, czy już odrobiło, ile mu zostało, czy zdąży i kiedy odrobi. Na inne tematy zaczyna brakować miejsca.

Dla relacji rodzinnych wspólne spędzanie czasu na przyjemnościach i współuczestnictwo w powszednich elementach domowej rzeczywistości jest jak woda dla rośliny – niezbędne w codziennych dawkach. Nie dziwię się, że wielu rodziców, wbrew zaleceniom nauczycieli i specjalistów, odrabia lekcje razem z dziećmi – czasami jest to jedyny sposób, by spędzić razem trochę czasu.

foto: OakleyOriginals (CC BY 2.0)